Realizuję dziś obietnicę z poprzedniego odcinka i wracam do nazewnictwa dawnych typów jachtów: oficjalnego i potocznego.
Ostatnio pisałem o jachtach typu „Vega”, drewnianych slupach budowanych w długiej serii w Szczecinie. Ich poprzednikiem był typ „Conrad II” także projektu konstruktorów Ryszarda Langera i Kazimierza Michalskiego, zaprojektowany w miejsce pierwszej wersji autorstwa inż. Piotra Niewmierzyckiego z 1958 r., która, z powodu zbyt wysokich kosztów produkcji, nie doczekała się realizacji.
„Conrad II” był jedną z pierwszych powojennych konstrukcji zaprojektowanych i budowanych w Polsce. Produkcją zajmowała się Szczecińska Stocznią Jachtowa), która zbudowała łącznie bodajże 14 sztuk.
„Conrad II” bardzo często mylony jest z „Vegą”, która była jego, jednak była nieco dłuższa, szersza i bardziej pełnotliwa. Na pierwszy rzut oka typy te różnią się ilością okienek wyższej części nadbudówki – „Conrad II” miał trzy, a „Vega” dwa, Doskonale to widać na zdjęciu modelu kartonowego. Kto chce, porówna ze zdjęciem „Vegi” z poprzedniego odcinka. (nawiasem mówiąc „Wikipedia” pokazuje rzut boczny „Vegi”, jako „Conrada II”).
Z forum modelarskiego kartonowki.pl
“Vega” udająca „Conrada II” w Wikipedii *
„Conrady” miały jeszcze baksztagi, znakomicie nieułatwiające manewrowania. Nigdy nie zapomnę serii kilkunastu z rzędu zwrotów przez rufę robionych wzdłuż kanału portowego w Trzebieży na „Inie”, czy też „Dziwnie” (też „Conrady II”, dziś te nazwy dziedziczą trzebieskie „Jotki”). Naszym instruktorem był wówczas Ryszard Wabik, a w wachcie (załodze) był kolega z Zaolzia, Tadeusz Rusek, który w czerwcu tego roku utonął na Filipinach.
Istnieje kontrowersja, który z „Conradów” był pierwszym z serii: „Boruta”, czy „Ludmiła”. Do dziś prawdopodobnie istnieje kilka: „Jarl”, „Ludmiła”, „Bushi” (ex „Sawa”) i chyba jedyny ciągle na chodzie: „Elem” (ex „Pomorzanin”).
Warto wspomnieć o jeszcze jednym „Conradzie II”: – na prywatnym jachcie „Hermes II” czwórka żeglarzy z kapitanem Bogdanem Dacko (umarł w 1999 roku) przepłynęła w 1962 roku ze Szczecina przez Kanał Panamski do Kalifornii. Był to pierwszy powojenny rejs oceaniczny jachtu pod polską banderą.
W kolejnych latach stocznia w Szczecinie budowała liczne typy jachtów, które nazwy otrzymały od ciał niebieskich i gwiazdozbiorów: „Vega”, „Orion”, „Enif”, „Taurus”, Arcturus”, „Argus” i inne.
W tym samym okresie w Gdańskiej Stoczni Jachtowej, zwanej krótko „Stogi”, powstawały projektowane przez Zbigniewa J. Milewskiego i Zbigniewa Plucińskiego „Ametysty” i „King’s Ametysty” – pierwsze jachty polskie budowane także na eksport. Kilka lat temu czytałem, że prototypowy „King’s Ametyst” o nazwie „Sirius” jest odbudowywany gdzieś w głębi kraju, chyba w Świdnicy. Może ktoś z Klanu SSI cos wie na ten temat?
Jak większość konstrukcji obu autorów, jachty te były nowatorskie. Odznaczały się one wysoką wolną burtą, odwróconą pawężą i miały kabinę rufową. Tu jednak zaczyna się nowy wątek, do którego kiedyś powrócę.
Dalej Gdańska Stocznia Jachtowa budowała wiele typów drewnianych, a potem i laminatowych, jachtów o nazwach pochodzących od kamieni szlachetnych, między innymi: ametyst, szafir, szmaragd, opal. Właśnie „Opal” stanie się tematem dalszej części tych wspominek.
„Opal” to był drewniany jol o długości ponad 13 m i powierzchni ożaglowania około 76 m2. Zaprojektowali go Edmund Rejewski i Wacław Liskiewicz. Pierwsza seria to „Opal” i „Komodor”, które należały do armii, harcerskie „Mas” i „Wędrownik” oraz „Jupiter” (w „Npetunie”, który wtedy był klubem przyzakładowym PRCiP).
Z tej pierwszej serii istnieje jeszcze chyba „Strażnik Poranka”, poważnie przebudowany prototypowy „Opal”, który potem trafił w ręce płk. Kuklińskiego, a dziś należy do fundacji „Chrześcijańska Szkoła pod Żaglami” i stacjonuje chyba w Chorwacji. Jeszcze jest „Mas” ustawiony jako pomnik koło Hotelu Gdańsk na Szafarni. Kiedyś w SSI była wzmianka o „Jupiterze” na sprzedaż, jednak nie natrafiłem na żadne ślady jego istnienia. Znów, może Kan SSI uzupełni?
W latach 70-ych powstały wersje II i III „Opali” i szersze, dłuższe, wyższe i dzielniejsze oraz – w oparciu o doświadczenia przebudowy „Komodora” – „Opal CR”, czyli do dziś istniejący „Copernicus”.
I tak z wolna dotarliśmy do owego tytułowego zamieszania. Na fali gierkowskiego dążenia do gospodarczej wielkości jako „dziesiątej potęgi gospodarczej świata”, obie stocznie jachtowe najpierw zmieniły nazwy. Szczecińską nazwano: Morska Stocznia Jachtowa im. Leonida Teligi, zaś gdańską: Stocznia Jachtowa im. J. Conrada – Korzeniowskiego. Kolejno, naśladując zachodni sposób sygnowania produktów stoczniowych, odstąpiono od tradycyjnych nazw typów, o jakich wspominałem. Od tej pory jachty szczecińskie nosiły nazwy typów „Teliga” z numerem oznaczającym długość w stopach, zaś gdańskie analogicznie „Conrad”. I tak IV seria „Opali” stała się serią „Conrad 45”. Pojawiły się też inne „Conrady”: sygnowane np. 20, 24, 25, 28, 46, czy 54.
„Conrad 45” (Opal III) „Politechnika”
„Conrad 25” („Conrad 760”), czyli Peterson25
I stąd zarzewie nieporozumień terminologicznych. Nie wiadomo, czy ktoś mówiąc „pływałem na „Conradzie” ma na myśli pierwszą ze „Stoczterdziestek”, któryś ze slupów szczecińskich, popularny do dziś „kredens”, czy też może regatową ćwierćtonówkę. Kolejne obrazki, zestawione parami pokazują dobitnie, jak różnorodne są te wszystkie jachty.
Wszystkie marketingowe zabiegi niewiele pomogły obu stoczniom jachtowym. Socjalistyczny przemysł nie był w stanie wyprodukować nowoczesnego wyposażenia jachtów, a stopniowo właśnie wyposażenie zaczęło dominować w wartości jachtu.Embargo amerykańskie nie pozwalało sprowadzać najnowocześniejszych materiałów (np. włókno węglowe – tu pasjonaci zapewne pamiętają przemytnicze akcje Romana Paszke, dzięki czemu mógł powstać „Gemini”), rzeczy nieobjęte embargiem trzeba było sprowadzać za dewizy, których było coraz mniej w zadłużonym kraju. I tak świat zaczął nam znów odjeżdżać, a gdy kryzys gospodarczy rozszalał się na dobre, a skończył się także rynek radziecki, krach był nieunikniony.
Przemysł jachtowy w postaci znanej nam z peerelu przestał istnieć. Gdańska stocznia odżyła i produkuje dziś pojedyncze superjachty oraz sekcje stalowych kadłubów, ma też na koncie żaglowiec dla marynarki wojennej Wietnamu. Stała się też początkiem kilku innych znaczących zakładów, jak choćby żaglownia „Sail Service”.
Powstało też w całym kraju dziesiątki firm, w części pracujących jako podwykonawcy dla renomowanych marek światowych ale w części stanowiących własną silną markę. Doszło do tego, że nasza „Delphia” wykupiła topową szwedzką markę „Maxi”. Nie umiem powiedzieć, czy polski przemysł jachtowy stał się w ostatnich dwóch dziesięcioleciach potęgą europejską (jaką wbrew potocznej opinii jest „duży” przemysł stoczniowy), wiem jednak, że produkuje się u nas wielokrotnie więcej jachtów, wysokiej klasy i dobrej jakości, niż kiedykolwiek mogliśmy zamarzyć.
Z materiałów promocyjnych Stoczni Sunreef w Gdańsku
Tak to meandrując po historii polskich konstrukcji jachtowych przewędrowaliśmy od międzywojnia do współczesności. Z pewnością będziemy jeszcze do tego wracać.
Ktoś może zapytać dlaczego tekst nosi okrągły numer 50, a autor milczy o tym. Dociekliwi mogą cofnąć się do odcinka 14. . Dla leniwych przypomnę, że po odcinku 12 nastąpił bezpośrednio 14, a więc opijać jubileusz będziemy w następnym odcinku. Najpierw praca, potem przyjemności, choć ta praca to sama przyjemność.
5 listopada 2017
*Wiele tygodni po ukazaniu się tego tekstu posiadacz jednego z ostatnich “Conradów” uświadomił mi, że były tez jachty z tej serii z dwoma okienkami – takie “przejściówki”