Zimową porą 09 – czyli Colonel o dziewiątej fali

Dziś znów o falach. Wszak to jeden z najistotniejszych składników żeglowania. Są tacy, dla których fala, to przekleństwo choroby morskiej, są inni, zachwyceni, że „tak fajnie buja”. Dla budowniczych statków od samego zarania fala była środowiskiem, do którego trzeba było dostosować kształt i wytrzymałość konstrukcji.

Fala jest więc stałym elementem wszelkich morskich opowieści. A najciekawszym oczywiście tematem są fale duże, wielkie i wyjątkowo wielkie. Jest pewnikiem, że wielkość fali w opowieściach jest odwrotnie proporcjonalna do doświadczenia żeglarskiego opowiadającego i wprost proporcjonalna do czasu, jaki minął od zdarzenia do chwili, kiedy je opowiadamy. Jest zresztą coś naturalnego w tym, że obserwator ma tendencję do przeceniania wysokości fali. Na własny użytek mam zasadę, że kiedy już, bardzo ostrożnie, osobiście oszacuję wysokość obserwowanej fali, to wynik z automatu dzielę przez dwa.

„Dziewiąta fala”. Słyszałem w dzieciństwie to określenie wielokrotnie. Początkowo myślałem, że to tylko taka literacka przenośnia, może przesąd głoszący o cyklicznym pojawianiu się fali większej od innych, groźnej i niszczącej. Zrozumiałem, że tak nie jest, dopiero wtedy, gdy zacząłem żeglować więcej po morzu.

Iwan Ajwazowski „Dziewiąta fala” za Wikipedią

Okazało się, że rzeczywiście co jakiś czas jacht spotyka falę wyraźnie potężniejszą od innych. Na Zatoce nie było to łatwe do zauważenia, ale na pełnym morzu, przy ustabilizowanym kierunku wiatru i falowania, zjawisko ujawniało się bardzo wyraziście. Oczywiście, magiczna dziewiątka zdarzała się z rzadka, ale co szósta, ósma, czy dziesiąta fala wyrastała ponad inne, uderzała silniej, potrafiła się znienacka załamać nad kadłubem jachtu. Zacząłem przyjmować to jako stan naturalny, a gdy usłyszałem na lekcjach fizyki o interferencji, także mechanizm powstawania „dziewiątej fali” stał się wyobrażalny. I wtedy pojawiło się w mediach (wtedy nazywało się to „środkami masowego przekazu”) pojęcie „fali potwornej” albo „fali fenomenalnej” – co zresztą jest trafniejszym, choć mniej efektownym, określeniem.

Fale potworne (freak waves, rogue waves  monster waves, killer waves, extreme waves, abnormal waves – język angielski oczywiście, jak dla wszystkiego co morskie ma wiele określeń), przez lata były czymś w rodzaju potwora z Loch Ness. Od czasu do czasu ginęły w morzu nawet duże statki, czasem ktoś opowiadał o ich spotkaniu, ale tak naprawdę nie bardzo w te opowieści wierzono. Dopiero rozwój obserwacji satelitarnej i masowe pojawienie się platform wiertniczych na pełnym morzu pozwoliło stwierdzić, że to zjawisko rzeczywiście występuje. Cóż to jest?

O ile „dziewiąta fala” to po prostu wyraźnie większa od średniej fala, będąca wynikiem liniowych, dobrze opisanych procesów interferencji, o tyle fale potworne przekraczają swoją wysokością największe w tym czasie występujące fale co najmniej dwukrotnie. Inaczej mówiąc, ich wielkość, stromość i charakter, nie mają żadnego widocznego związku z aktualnym stanem morza.

Fale potworne występują głównie na umiarkowanych i wysokich szerokościach geograficznych na obu półkulach, w rejonach gdzie obserwuje się silne i bardzo silne wiatry. Obserwowano także występowanie fali potwornej powiązanej z cyklonami tropikalnymi. Ich występowanie odnotowano na Północnym Atlantyku i na wodach przylegających do Europy (Zatoka Biskajska, Morze Północne, Morze Norweskie), na Północnym Pacyfiku, wielokrotnie też na wodach Oceanu Południowego, szczególnie w rejonie południowej Afryki.

Na temat mechanizmu powstawania fal potwornych istnieje kilka hipotez. Mówi się o nieliniowej interferencji fal o różnej wysokości i prędkości, o efekcie deformacji fali głębokowodnej przy wejściu na wodę płytką, o swoistym zderzeniu fali z prądem płynącym w przeciwnym kierunku. Mówi się o „pożyczaniu” energii przez taka falę od fal mniejszych… Prace naukowców wciąż trwają.

Rogue wave – fot. znaleziona na Pacyfic Voyager Forum

Jak wielki to może być problem pokazuje ilustracja. Pasjonaci fizyki mogą sobie wyliczyć energię przenoszoną przez falę potworną, praktycy marynarze analizować zachowanie statku, nawet całkiem dużego, zaskoczonego nagłym uderzeniem w burtę albo przytłoczonego tysiącami ton wody, gdy dziób zanurkuje znienacka. Co gorsza, jest to zjawisko dziś zupełnie nieprzewidywalne, nie istnieje metoda jego prognozowania, nie ma systemu ostrzegania.

Jakieś osiem lat temu komentując w SSI newsa o falach potwornych opisałem własną przygodę z taką falą potworną w miniaturze. Mamy swoje Horny i Biskaje, mogę mieć i ja swoją falę potworną. A było to tak:

Morze Północne: płyniemy „jotką” na SE wzdłuż wybrzeża brytyjskiego w odległości kilkunastu mil, może 20, od niego, wieje połówka od lądu, może do 5 B, fala równa, nieskotłowana, dość długa, obserwowana ze stanowiska sternika „mieści się” po nawietrznej do wysokości dolnej linki relingu, ma więc około metra, może ciut więcej. Nie chlapie, pokład prawie suchy, nawet na dziobie.

Siedzę sobie w kokpicie po nawietrznej, rozmawiam ze sternikiem stojącym przed bezanem, reszta załogi drzemie pod pokładem po obiedzie. Nagle widzę szok i przerażenie na twarzy sternika. Zanim zdążyłem zareagować na łódce potop. Uderzenie, jacht się kładzie na zawietrzną, nie bryzg, nie wanna wody, nie wodospad, tylko rzeka wody leje się przez nas. Musiało to trwać sekundy ale wydaje się jakby minuty. Skutek: kokpit zalany po ławki, sternik na zawietrznym relingu, ja na sterniku, wewnątrz potop poprzez zejściówkę z lekko zasuniętą suwklapą. Warto było usłyszeć bogactwo słownika skippera – armatora, któremu pełna elektroniki, komputerów i książek kabina nawigacyjna zamieniła się w kabinę prysznicową i to z zatkanym odpływem. Fala, która przyszła, według relacji sternika, a zobaczył ją w ostatniej chwili, „wystawała” ponad górną linkę relingu o drugie tyle – można ocenić, że miała ponad 3,5, może ponad 4 metry wysokości – a więc była 3-krotnie wyższa, niż wszystkie poprzednie i późniejsze tego dnia.

I jak tu nie wierzyć tym, co zalecają by wachta na pokładzie był wpięta szelkami w jacht…

18 stycznia 2014