Tegoroczna zimowa pora była wyjątkowo zła. Nie dość, że długo trwa zimno, to ogólnie czas jest depresyjny. Choroby, pogrzeby, kryzysy, niewykonalne plany. Wszędzie dookoła.
Ponieważ głupi mają szczęście, to moja rodzina dostała amortyzator: urodził się Ignacy. Jest promyczkiem radości, może będzie kiedyś czwartą generacją skipperów w rodzinie.
Ignacy
Depresyjna pora pozbawiła i mnie weny. Tak jednak dłużej być nie mogło, więc melduję się na posterunku. Z oporami zima kończy się. W porcie prace wrą. Także TEQUILA szczęśliwie została doprowadzona do wodowania. Nie było to łatwe z powodu mojej praktycznej niezdolności do wykonywania jakichkolwiek prac fizycznych. Pomogli jednak przyjaciele…
Oczko mu odpadło, temu misiu… ale zanim dźwig nas podniesie chłopcy zdążą przykleić.
I tu przypomina mi się historia sprzed pół wieku.
Wędrowałem wtedy solo po Tatrach. Żyłem tanio, po studencku, z nałożonym na siebie limitem kilkunastu złotych wydatków dziennie, co musiało wystarczyć na wszystko: jedzenie, noclegi, przyjemności i, choć w zasadzie podróżowałem autostopem, na przejazdy.
Pobyt w górach dobiegał końca. Tamtego dnia opuściłem nieistniejący już od lat szałas na Przysłopie Miętusim. Nawiasem, miejsce było wspaniałe. Nocleg na pryczach z siennikami, gospodyni gotowała wrzątek z wody prosto z potoku i częstowała szarlotką, świeżo upieczoną na opalanym drewnem piecu. Cisza idealna.
Wyszedłem rano z zamiarem wejścia na Małołączniak i przejścia granią do Kasprowego, by kończąc wędrówkę, zjechać kolejką do Zakopanego. Był sierpniowy upał, plecak ze wszystkim, co potrzebne na kilkutygodniową włóczęgę po Polsce (łącznie z namiotem), ciążył. Szedłem powoli, systematycznie, bez przerw, najpierw doganiany i wyprzedzany przez tych co wyszli później i bez obciążenia, potem mijając ich, zmęczonych własnym tempem. Na Małołączniaku zrobiłem zasłużoną przerwę. Pod szczytem siedział starszy pan. Flanelowa koszula, pumpy, wełniane długie skarpety, ciężkie buty „na traktorach”. Obok zielony brezentowy plecak, właściwie wojskowy tornister. Wypisz, wymaluj turysta górski z lat międzywojennych. Siadłem nieopodal, zagadnął mnie…
On szedł na Halę Gąsienicową. Ruszyliśmy więc razem. Na Kasprowym namówił mnie na obiad w restauracji. Wszedłem tam z drżeniem (czy to nie była wtedy najdroższa tzw. „kategoria S” ?), mając świadomość, że ceny tam połkną mój dwu-, trzydniowy budżet. Jakież było moje zdziwienie, kiedy mój towarzysz zapłacił za wszystko. Próbowałem protestować, że nie będzie okazji rewanżu i wtedy dostałem lekcję na całe życie:
„Synu, kiedyś zaraz po wojnie w podobny sposób nakarmił mnie przygodnie spotkany podróżny. Powiedział, że oddam kiedyś komuś następnemu. Dziś zdarzyła się okazja. Ty, jeśli zechcesz, zrobisz kiedyś podobnie”.
Tak to jest, warto czasem bezinteresownie komuś pomóc, nie licząc na rewanż. Taki cieniutki strumy życzliwości sączy się poprzez pokolenia, środowiska, jachty i załogi. Czasem wraca. Dziś ja pomogę komuś, kiedyś ktoś pomoże mnie albo mojemu następcy.
No ucieczka do Kuźnicy, jeszcze bez foka
A więc nastąpił koniec Zimowej Pory, nowy sezon się zaczyna. Obok tradycyjnych apeli o noszenie kamizelek i wiązanie się do jachtu, mam dla Czytelników jeszcze jedną radę: NIE DAJMY SIĘ ZWARIOWAĆ! Nie bądźmy nadgorliwi. Naprawdę nie warto zadawać pytań typu: Czy wolno żeglować? Jak ktoś zadaje takie pytanie, zawsze się zdarzy nadgorliwy urzędnik albo prawnik, który uzasadni, że nie wolno. Akty „prawne” są tak tworzone, że zawsze znajdzie się niejednoznaczność… Zostawmy udowadnianie, że nie wolno owym nadgorliwcom. Żeglujmy! Podobnie, zadawanie pytania, czy do Szwecji albo Danii da się bez kwarantanny, gdy planowany rejs mamy za trzy tygodnie albo i w sierpniu, jest bez sensu, przy tempie zmian w restrykcjach. To sprawdza się na kilka dni przed rejsem. Poza tym co Wam grozi? Powiedzą Wam, że jesteście z „zapowietrzonego kraju”? To bez wychodzenia do miasta zatankujecie wodę i zawrócicie do pięknej Ojczyzny! A może do tej pory wszyscy już zapomnimy o restrykcjach…
Udanego sezonu!
29 kwietnia 2021