Zimową porą 07 – czyli Colonel zastanawia się, czy Kopernika była kobietą

„Grumphy”, „Pietrek”, „Kuter”, „Albatros”, „Neptun”. „Orion”, „Orkan”, „Tajfun”, „Pasat”, „Antypassat”, „Hetman”, „Admirał”, „Merkury”, „Szkwał”, „Witeź”, „Cefeusz”, „Śmiały”, „Jurand”, „Chrobry”, „Korsarz”, „Krzyż Południa”, „Lotny”, „Mars”… od pierwszych moich dni w porozbijanym wojną Basenie Jachtowym w Gdyni jachty nosiły nazwy rodzaju męskiego. No tak, były jeszcze „Wenus”, „Świteź” – też na upartego męsko brzmiące. „Przygoda”?…. No tak… ale przygoda przecież to całkowicie męska rzecz.

 

Basen Jachtowy w Gdyni – znaleziona w Internecie widokówka z 1951 roku

Pierwsze książki. U Juliusza Verne’a[i]: „Duncan”, „Nautilus”, nawet „Bonawentura” – też facet. U Jerzego Pertka[ii]: ORP „Piorun” walczący samotnie z „Bismarckiem”, „Orzeł”, a także ”Wilk” i „Sęp”, których dowódców spotykałem w Gdyni. A „Tirpitz”, „Schleswig Holstein”, „Admiral Hipper”, ”King George V”, „Barham”…

Pierwsze statki. Zapamiętany z najwcześniejszego dzieciństwa, OGROMNY „Beniowski” i jeszcze odrobinę większy „Batory”, „Dar Pomorza”…. „Andrea Doria”, „Titanic”. Jakieś tam „Panny Wodne”, „Zofie”, Barbary” i „Julie” nie mogły być traktowane poważnie, toż to tylko „biała flota” dla szczurów lądowych. Za to były przecież „Jan Turlejski”, „Kastor” i „Feniks”, wszystkie kolejno z ulubionym wujkiem – rybakiem w maszynowni.

Krótko mówiąc, statek, okręt, a szczególnie jacht, był rodzaju męskiego. Ewentualne wyjątki tylko potwierdzały regułę. Tak to po prostu było, tak to odczuwałem przez wiele lat od chwili, gdy zacząłem interesować się morzem i żeglarstwem. Jacht był dzielny, szybki, sprawny. Był przyjacielem, oparciem. Był facetem.

Nigdy nie miałem przesądów na temat możliwości kobiet w żeglarstwie, przecież dla mnie żeglarstwo zaczynało się od kobiet. Na jachcie płci nie różnicowałem, dziś różni durnie nazwaliby to „dżęder”. Po prostu oczywiste było, że ewentualny niedobór chwilowej siły fizycznej kompensuje się myśleniem, planowaniem, wyszkoleniem. Genuę można wybrać albo w trakcie zwrotu, albo dopiero, gdy zacznie ciągnąć, jachtem (na żaglach!) można dojść do kei na 20 cm, lub dociągać się pod wiatr na cumach.

To utożsamianie jachtu z mężczyzną wynikło więc z prostego przyjęcia rodzaju w sensie gramatycznym, jako tożsamego… no właśnie, z czym tożsamego? Każdy jacht, statek, czy okręt, choć gramatycznie jest rzeczownikiem nieżywotnym, to przecież jest dla nas istotą żywą.

Potem zacząłem się uczyć angielskiego. Pierwsza próba czytania jakiejś marynistyki i szok: „she”! Okręt, statek, jacht – to w angielskim rodzaj żeński! Jak to? Morski naród? Odrobinę przestałem się oburzać, gdy dowiedziałem się, że ponoć w języku angielskim rodzaju męskiego albo żeńskiego są tylko rzeczowniki żywotne, przedmioty są zawsze rodzaju nijakiego. To ukazuje głęboki związek Anglików z morzem, związek odzwierciedlony nawet w gramatycznym wyjątku. „She” to istota żywa, a przecież żaden statek, od „Queen Elizabeth”, po jeziorową pychówkę, nie jest martwym przedmiotem. Szczególnie przedmiotem nie jest jacht, na którym właśnie pływamy. Może teraz, w odniesieniu do czarterowanych „na chwilę mydelniczek”, ktoś tak czasem pomyśli. Ale nie zrobi tego żaden armator, nikt, kto dłużej na jachcie żegluje, a już szczególnie nikt, kto jak przed laty bywało, własnoręcznie musiał jacht reanimować z powojennego wraka.

Nadal pływałem na jachtach o najczęściej męsko brzmiących nazwach. Było ich coraz więcej ale nazwy rodzaju żeńskiego zdarzały się rzadko. I potem poznałem JĄ. Zachwyciła mnie od pierwszego wejrzenia. Zgrabna, umalowana na czerwono, miała wszystko we właściwym rozmiarze, pasujące do ręki, gdzie trzeba wypukła, gdzie powinna wklęsła, wdzięcznie kołysząca tym wszystkim, co należy. Posłuszna i chętna, zawsze gotowa. Mam nadzieję, że czytelników nie urazi to stwierdzenie: nie chce się z niej schodzić całymi tygodniami.

W chwilach, gdy nie mam chęci się nią zajmować własnoręcznie, pozwala się gładko prowadzić „Szwagrowi”[iii]. Zawsze ochoczo i bez oporów przyjmuje także osoby rekomendowane przeze mnie.

SHE

I jak tu mówić o NIEJ per ON? Aż taki trendy nie jestem. A więc nie jest to „jacht”? I tu doceńmy mądrość Anglików, jako narodu morskiego. Wszak rodzaj gramatyczny jest niejako przypisany do rzeczownika, w polszczyźnie byłoby niezwykle trudne do zaakceptowania mówienie „ta jacht” albo „ta jachta”.

Czy więc trzeba się pogodzić z takim zestawieniem jak „jacht Tequila”? Wiem, wiem: była ministra Mucha. Pamiętam też, że Kopernik była kobietą. To wszystko jednak problemu nie rozwiązuje.

Można więc o NIEJ pieszczotliwie: łódka, łódeczka. Można pamiętać, że jacht jest kobietą. A jak najłatwiej to udowodnić? Znów narażę się na zarzut o seksizm. Ale zastanówcie się, co i kto może więcej kosztować męską kieszeń, niż ukochana kobieta?

4 stycznia 2014

Przypisy:

[i] Jules Verne – „Dzieci Kapitana Granta”, ”Dwadzieścia tysięcy mil podwodnej żeglugi”, „Tajemnicza wyspa”

[ii] Jerzy Pertek „Wielkie dni małej floty”

[iii] „Szwagier” nazywa się Raymarine ST2000