Zimową porą 57 – czyli Colonel o historii i legendach

 

Wczoraj w Pucku obchodziliśmy 98 rocznicę Zaślubin Polski z Morzem. W okresie międzywojennym czyniono z tego dnia wielkie święto, podobnie działo się i w ostatnich latach, gdy do Pucka zjeżdżali kolejni prezydenci RP. Dla mieszkańców Wybrzeża jest to nadal ważna data.

Dla wielu jest to symboliczna data powrotu do Macierzy po ponad 136 latach (od września 1772 roku!). Dla Gdynian – urodziny ich miasta. Dla Ligi Morskiej i Rzecznej okazja do wręczania odznaczeń zasłużonym ludziom morza. Nadal też spotykam wspomnienia osobiste, już nie uczestników, lecz ich potomków.

W 1917 roku we Francji powstała na wniosek kierowanego przez Romana Dmowskiego Komitetu Narodowego Polskiego polska armia ochotnicza, zwana Błękitną Armią (od koloru otrzymanych od Francuzów mundurów). Dowodzona przez gen. Józefa Hallera kilkudziesięciotysięczna armia została przerzucona do Polski w 1919 roku, walczyła z jednostkami Budionnego, potem chroniła granicę polsko-niemiecką na południowym-zachodzie, aż stała się elementem Frontu Pomorskiego, zajmującego na mocy Traktatu Wersalskiego przyznany Polsce skrawek wybrzeża Bałtyku.

W styczniu 1920 wojsko Hallera zajęło Toruń i stopniowo zaczęło przejmować od Niemców kolejne miasta, by w lutym znaleźć się nad wodami Bałtyku. 11 lutego ostatni żołnierze niemieccy opuścili Gdańsk, który został  ustanowiony Wolnym Miastem.

Dzień wcześniej Gen. Haller wraz z wojewodą pomorskim Maciejem Ratajem przejeżdżał pociągiem przez Gdańsk, gdzie na peronie otrzymał od delegacji gdańskich rzemieślników dwa platynowe pierścienie.

Po przybyciu generała do Pucka, wtedy jedynego portu w rękach polskich, rozpoczęły się patriotyczne uroczystości. Głównym punktem oficjalnego programu była msza święta dziękczynna. Podczas ceremonii duchowni poświęcili Banderę Polską, którą przy huku 21 salw armatnich, por. marynarki Eugeniusz Pławski ( późniejszy słynny dowódca niszczyciela „Piorun”) wraz z st. marynarzem Florianem Napierałą wciągnęli na maszt, jako znak objęcia przez Polskę Marynarkę Wojenną wachty na Bałtyku. W imieniu dotychczasowych strażników Wybrzeża, rybaków kaszubskich, szyper Jakub Myślisz, przekazał symbolicznie straż w ręce polskiego marynarza. W Rewie na dziesięciu szkutach wciągnięto polskie bandery, tworząc zalążek Polskiej Marynarki Handlowej. W uroczystościach uczestniczyli posłowie, wicepremier Wincenty Witos, minister spraw wewnętrznych Stanisław Wojciechowski, admirał Kazimierz Porębski oraz przedstawiciele dyplomatyczni sojuszników.

Ostatecznie najważniejszym symbolem stały się zaślubiny z morzem, które odbyły się nad Zatoką Pucką. Dookoła wysokiego masztu ustawili się chorążowie ze sztandarami pułkowymi, nad brzegiem morskim stanął I batalion morski oraz ułani z artylerią.

Zwracając się do zgromadzonych gen. Haller mówił: „Oto dzisiaj dzień czci i chwały! Jest on dniem wolności, bo rozpostarł skrzydła Orzeł Biały nie tylko nad ziemiami polskimi, ale i nad morzem polskim. Naród czuje, że go już nie dusi hydra, która dotychczas okręcała mu szyję i piersi. Teraz wolne przed nami światy i wolne kraje. Żeglarz polski będzie mógł dzisiaj wszędzie dotrzeć pod znakiem Białego Orła, cały świat stoi mu otworem”.

Na temat samych zaślubin krążą różne sprzeczne mity. Powszechnie znany jest obraz Wojciecha Kossaka i opowieść jak to Haller wjechał konno w fale Bałtyku, wrzucił jeden z pierścieni, a drugi wsunął sobie na palec.

Kossak „Zaślubiny Polski z Bałtykiem”

Tymczasem uroczystość miała miejsce w mroźnym lutym i relacje mówią o wyrąbywaniu przerębla, oraz o rzucie pierścieniem, który upadł na lód. Po za tym miejscem zaślubin niewątpliwie nie była plaża.

Źródło: Narodowe Archiwum Cyfrowe

Miejscem też nie był Port Rybacki, gdzie na kei stoi dziś replika przedwojennego obelisku upamiętniającego to zdarzenie. Odbyło się to w trzecim, mało znanym porcie puckim. Jest to istniejący do dziś w PZM ”Amex” basenik zbudowanej przez Niemców bazy hydroplanów, w której potem była baza Morskiego Dywizjonu Lotniczego. W latach PRL stacjonowały tam jachty przyzakładowego jachtklubu „Zatoka”, w tym słynna „żyleta” – „Mars”, na którym Zbigniew Sawostjanik osiągał sukcesy w licznych regatach. Do dziś przy deptaku nadmorskim (obok szkoły windsurfingowej Marzeny Okońskiej) można oglądać tablicę poświęconą zdarzeniu z 1964, kiedy to startujący w bałtyckich regatach „Mars” uratował cała załogę tonącego szwedzkiego jachtu.

Dzień po zaślubinach odbyła się druga uroczystość – w Wielkiej Wsi (dziś cześć Władysławowa), gdy Haller wsiadł na przybyły z Helu kuterek, a podczas spotkania z Kaszubami zapowiedział zbudowanie polskiego portu.

Dziś Józefa Hallera wspominamy różnie. Ponieważ w zamachu majowym opowiedział się po stronie prawowitego rządu, a przeciw Naczelnikowi, to za sanacji był nieco zapomniany. Niezmiennie jednak cieszył się szacunkiem wśród Kaszubów i do dziś jest otaczany swoistym kultem we Władysławowie. Dziś z kolei są tacy, co przypominają tolerowane przez niego (mówi się nawet, ze inspirowane) antysemickie, bandyckie wyczyny jego żołnierzy na Śląsku.

Ja wolę pamiętać Błękitną Armię, Zaślubiny z morzem i jego niewątpliwy patriotyzm.

Dziś w Porcie Rybackim

Jak by nie było 10 lutego to data symboliczna. W okresie międzywojennym służyła budowaniu pozytywnych patriotycznych emocji, w okresie komunizmu ciągle była elementem pamięci historycznej, mimo prób przykrycia jej zaślubinami kołobrzeskimi z 1945, dziś jest manifestacją niepodległości i pamięci o związkach naszego lądowego kraju z morzem. Oby przy tym jak najmniej dętej propagandy.

Dziś świętujemy, więc i tekst dłuższy. Może się nie zanudzicie. Przypomina mi się bowiem pewna historia ludzka, całkiem nie oficjalna. Pewien młody człowiek, Polak z Wielkopolski, został podczas I wojny światowej powołany do armii niemieckiej i trafił na front zachodni. Tam postarał się szybko dostać do niewoli i z francuskiego obozu jenieckiego zaciągnął się do Błękitnej Armii. Z nią przeszedł drogę, aż na Pomorze i w 1920 stacjonował w Pucku, gdzie poznał piękną dziewczynę. Była co prawda pucką Niemką, lecz pokochali się, i gdy wyszedł z wojska, pobrali i mieszkali z dziećmi w Pucku. Po zajęciu Pucka przez Niemców we wrześniu 1939, przypomnieli oni sobie o byłym żołnierzu i znów go powołali, tym razem do jakieś formacji wartowniczej. Co było robić? Siedział więc w tej jednostce, lecz gdy zaczął pisać (PO POLSKU!) listy do żony, to oczywiście cenzura wojskowa to wychwyciła. Verfluchte Polacke trafił do obozu koncentracyjnego w Stuthoffie. Małżonka jednak miała kolegów szkolnych wśród rządzących w Pucku Niemców, udało się jej wyprosić pomoc i więzień wrócił do domu. Resztę wojny przesiedział jak mysz pod miotłą, niemal nie wychodząc z domu. W styczniu 1945 padło hasło: „Idzie Iwan, trzeba uciekać”. Spakowali tobołki na sanki i ruszyli z dziećmi pieszo do Gdyni. Na statek spóźnili się. Dziś nie są pewni, czy to „Wilhelm Gustloff”, „Goya”,czy Steuben”. Wrócili do domu, pozostali Polakami, do dziś żyje ich córka, wnuki i prawnuki. Których to mam zaszczyt znać.

I tak kończę refleksją, że życie bywa bardziej skomplikowane, niż się wielu wydaje albo udają, że im się wydaje. A dotyczy to nie tylko trudnej historii na przesuwających się pograniczach ale i zwykłego, codziennego żeglarstwa. O czym innym razem.

11 lutego 2018

 

Dodatek – dyskusja po pierwszej publikacji tekstu

 

Pisze Andrzej Remiszewski, że akt zaślubin z dziesiątego lutego 1920 roku obrósł w mity i legendy. Owszem, dlatego, że ma pecha do różnego rodzaju mitów. Musi się Andrzej zdecydować, czy był lód i przerębel czy też  deszcz i całkowity brak śniegu jak na archiwalnej fotografii.

Na skrawku polskiego wybrzeża w roku 1920 rzeczywiście był  jeden jedyny port, ale nie w Pucku tylko w Helu.

Oczywiście każdy może przedstawiać swoje poglądy, nawet przy okazji zaślubin Polski z Morzem na temat antyżydowskich ekscesów na Śląsku, czy Wojciecha Kossaka w „Bristolu”.

Każdemu wolno, czemu nie, do poprzednich mitów dołączać następne, z drugiej strony takie amatorskie traktowanie historii przysparza wielu szkód, nam wszystkim, zwłaszcza tym, którzy jej nie znają,  a to o czym czytają  biorą za dobrą monetę.

Zyj nieustająco

Pozdrowienia – Jarek Czyszek

 

Zapewne wyraziłem się nieprecyzyjnie. W Helu istniał port – Jarek odpowie nam, czy miał „regularne” falochrony, czy w tamtym czasie tylko drewniane pomosty. Tyle, że linię kolejową z Wielkiej Wsi rozpoczęto budować bodajże w roku 1921, a drogę bitą na Półwyspie dopiero „idąc za ciosem”. No i Puck to było jednak miasto i to miasto powiatowe.

Co do faktu, że tamtego dnia Zatoka Pucka była zamarznięta sporu być nie powinno, relacje są zgodne – także mówiące o „rejsie” Hallera w Wielkiej Wsi – i zdjęcie temu nie zaprzecza!

W „Bristolu” nie bywam, a o gorszej stronie życiorysu  Generała  nie chcę przy święcie dyskutować. Nie ta okazja i nie ten profil serwisu Pozwolę sobie na powtórzenie: „Ja wolę pamiętać Błękitną Armię, Zaślubiny z morzem i jego niewątpliwy patriotyzm”.

Andrzej Colonel Remiszewski

 

Były chyba trzy obeliski

Pierwszy, pierwotnie wbity w morze przy nabrzeżu na terenie Morskiego Dywizjonu Lotniczego (załączam zdjęcie) został przeniesiony, jak twierdzą niektórzy do portu rybackiego.

Po zniszczeniu podczas rozbudowy Bazy lub przeniesieniu (trzeba by znaleźć zdjęcie z lat 30).

Jego replikędrugi obelisk pozostawiono na terenie bazy lotniczej – ten to prawdopodobnie został zniszczony przez Luftwaffe  lub Wehrmacht we wrześniu 1939.

Trzeci obelisk zaślubinowy (odbudowany w latach 80) możemy dziś podziwiać w Pucku.

Andrzej Colonel Remiszewski

 

Edycja 11 i 12 października 2020

 

Kilka lat temu pisałem o zaślubinach z morzem dokonanych przez  Gen. Hallera 10 lutego 1920. 
Jedną z kontrowersji jest sprawa warunków panujących tego dnia w Pucku i dzień potem w Wielkiej Wsi.
Przypadkiem przed chwilą zobaczyłem w telewizorze w knajpce na trasie program ignorowanej zazwyczaj przeze mnie stacji. Był to reportaż historyczny Eugeniusza Pryczkowskiego o tym dniu. I pojawia się tam fascynujący dokument: nagranie wspomnienia samego Hallera, który opowiada  jak Kaszubi pobiegli po lodzie, by złapać rzucony przez niego pierścień. Nie złapali, utonął (nagranie nie rozstrzyga, czy w przeręblu, czy lód się kończył). Na pytanie czemu go nie złapali, mieli powiedzieć: “Wyjmiemy go w Szczecinie”.
Jest i kolejna relacja jak dzień potem w Wielkiej Wsi rybacy na plecach przenieśli generała do kutra Jakuba Myślisza “Seestern”.
A więc wjeżdżanie konno, czy wchodzenie do wody możemy miedzy bajki włożyć. Ale też Zatoka nie była zapewne skuta lodem od brzegu do brzegu. Ze zdjęć wynika, że było chmurno i mogło być deszczowo, jak mówią niektóre relacje.

 

A poniżej obraz Fałata poświęcony Zaślubinom, zamieszczony w komentarzu w SSI przez Krzysztofa Baranowskiego, który pracuje nad książką poświęconą malarstwu marynistycznemu.

Andrzej Colonel REmiszewsk