Trzy lata temu napisałem pierwszy z tego cyklu tekstów. Potraktowałem to jako „sposób na przetrwanie zimy”. Zgodnie z tym tegoroczna zima zaczęła się w październiku, jacht ustawiony bezpiecznie, wyposażenie pochowane, została jakaś naprawa foka, przygotowanie silnika na zimę i wypranie ciuchów.
A jednak tegoroczna zima felietonowa zaczyna się dla mnie jakoś późno. Może dlatego, że dynamika zdarzeń jest na tyle duża, iż powoduje brak czasu i skierowanie emocji w inną stronę, niż wystukiwanie na klawiaturze prywatnych i subiektywnych wynurzeń. Osiem miesięcy temu (dokładnie!) pisałem też, że czynnikiem zniechęcającym jest opieszałość członków Klanu SSI w pisaniu newsów, wspomnień i komentarzy. No… ale próbuję jednak wrócić.
Podsumowania sezonu nie będzie. Był w miarę spokojny, choć dynamika pogody spowodowała, że ja na przykład nie zrealizowałem osobiście żadnych swoich planów. Klamrą otwierająca i zamykająca sezon była sprawa braku śmigłowców SAR. O tym jednak jest na tyle wiele w mediach (sukces!), że tu szkoda miejsca na wałkowanie tematu.
Ostatnio co raz czuję się bombardowany określeniem „klasyk”, „klasyczny jacht”. W poprawnej polszczyźnie, a taką jeszcze przynajmniej cześć z nas włada, słowo ”klasyczny” miało określone znaczenie. Za Słownikiem Języka Polskiego: wyróżniający się harmonią i proporcją (tak jak starożytne dzieła sztuki); doskonały, służący za wzór; tradycyjny, uznawany za doskonały w poprzednim okresie.
Klasyk –fot. Z Internetu
Klasyczny Tourenkreuzer – fot. ze strony miasta Ryn
Dwie ilustracje pokazują dobitnie, jak wyglądał klasyczny jacht z dwudziestolecia międzywojennego i z początków XX wieku. Elegancja kształtu, tradycyjne materiały, doskonałe wykończenie, indywidualizm, bo nawet jachty seryjne powstawały na konkretne indywidualne zamówienie. Biało malowane burty, szlachetne drewno, mosiądze.
Jachty budowane w latach 60, 70 i później z klasyką mają tyle, co Metallica z Beethovenem. Uwielbiam słuchać i tej i tej muzyki ale określenie „klasyczna” pozostawiam dla tej pierwszej.
Żeglarze w wieku poniżej sześcdziesiątki nie mogą pamiętać, jakim szokiem estetycznym było pojawienie się ”kredensów”, jachtów typu „Opal” od wersji II poczynając. Określenie mówi wszystko! To, że „Opale” (potem ”Conrady 45”) okazały się dzielnymi, wytrzymałymi, kochanymi jachtami nie oznacza, że stały się wzorcami urody. Tak jak dobra matka, niekoniecznie ma kwalifikacje na miss, nawet miss seniorek.
Kredens i mydelniczka—fot. ze strony GTKŻ Gwarek
Dziś kształty jachtów regatowych z tamtej epoki wydają się smukłe i zgrabne, pokazany przeze mnie przykład odznacza się rzadką urodą. Sam się nim na tyle zachwyciłem, że mam bliźniaczą „Tequilę”. Wtedy jednak ich odbiór bywał różny, powszechnie dość krytyczny, dla wielu były zbyt szerokie i beczkowate.
„IOR-owskie kształty regatowego jachtu z przełomu lat 60 i 70-ych. Fot. z Internetu
A przypomnijmy sobie jakie wzburzenie budziły w 1971 roku kształty „Poloneza” i „Ogara” (prototypu „Taurusów). „Żelazka” – to było najłagodniejsze określenie. Okazało się, że zespół konstruktorów ze Szczecina miał błysk geniuszu, wyprzedzając zresztą tendencje światowe. Akurat oba te jachty zafascynowały mnie od samego początku, uparłem się szukać piękna w ich regatowej funkcjonalności.
Podobnie, wiele współczesnych konstrukcji, które dwadzieścia, czy czterdzieści lat temu bulwersowałyby swoimi kształtami, dziś uznaję za piękne. Co więcej, zauważam u siebie pewne podążanie za modą, choć wole patrzyć na harmonię kształtu i funkcjonalności.
Audycja zawiera lokowanie produktu – Fot. ze strony yachts.de
Ale i „Metallice” geniuszu nie odmawiam, klasyką jednak jej nie nazywając.
No i kończę klasycznie: nie zapominajcie o szelkach i kamizelkach.
19 listopada 2016 r.