Blisko pół wieku temu przyglądałem się z bliska przygotowaniom Leonida Teligi do wielkiego rejsu. Oczywiście nie wytrzymałem, by nie pochwalić się taką znajomością przed kolegami w klasie. I tu spotkała mnie niespodzianka: jeden z kolegów zapytał mnie, po co Teliga chce płynąć samotnie dookoła świata.
Zamurowało mnie. Dla mnie było oczywiste, że ludzie tak robią, cieszyłem się tylko, że zrobi to polski żeglarz. Pytania „po co?” sobie nie zadawałem.
Oczywiście zacząłem próbować odpowiadać. Przygoda, wyczyn, pierwszy Polak, zobaczenie świata, spróbowanie się z morzem i z sobą… to mógł szesnastoletni chłopak wymyślić.
Nie trafiałem jednak do przekonania kolegi. Denerwowałem się, bo uparcie kwestionował on coś dla mnie ważnego i prostego zarazem, coś, czego nie umiałem mu wytłumaczyć.
Tak się złożyło, że w tym czasie czytałem relację Janusza Klarnera z pierwszej polskiej, odbytej w 1939 roku, wyprawy himalajskiej (Janusz Klarner „Nanda Devi”, wyd. 1956, wznowienie „Stapis” w 2003). Wyprawa zakończyła się katastrofą. Po zdobyciu dziewiczego szczytu Nanda Devi East (7434 m, pierwszy zdobyty przez Polaków szczyt himalajski i polski rekord wysokości na ponad 20 lat), podczas podejścia na kolejny szczyt Tirsuli, część członków wyprawy dostała się pod lawinę. W górnym obozie zginęli Stefan Bernadzikiewicz i Adam Karpiński, którego moja Matka wspominała zawsze jako ukochanego wuja. Więc to ją, po tej lekturze, zapytałem „po co?”. Odpowiedziała mi znaną anegdotą o pierwszym zdobywcy Mount Everestu, Edmundzie Hillarym, który zapytany dlaczego usiłuje wejść na szczyt, odparł „Bo istnieje”. Nawiasem mówiąc, jego partner, Tenzing, autor fascynującej książki „Człowiek Everestu” (wydana niegdyś przez ”Iskry” w serii ”Dookoła Świata” ,wznowiona w roku 1997), twierdził, że najtrudniejszą górą w jego karierze była właśnie Nanda Devi East.
Adam Karpiński (1897-1939) – źródło: strona Polskiego Związku Alpinizmu
Uzbrojony w tę anegdotę spróbowałem raz jeszcze rozmowy z kolegą. Usłyszałem tylko kolejne pytanie: „Co on z tego będzie miał?” I wtedy doznałem objawienia. Zamknąłem debatę raz na zawsze:
JEŚLI MUSISZ O TO PYTAĆ, TO NIE WARTO CI ODPOWIADAĆ,
I TAK NIE ZROZUMIESZ ODPOWIEDZI
Tak to bowiem jest. Patrząc obiektywnie, trudno jest powiedzieć, co każe ludziom żeglować. Oczywiście, znajdą się wśród milionów żeglarzy, tacy których motywuje kariera, zarobki, popularność. Szczególnie w dzisiejszych czasach żeglarstwo może być drogą do takiego sukcesu. Są tacy, którzy czynią to dla rywalizacji z innymi albo po to, by coś udowodnić samym sobie. To wszystko jest ludzkie, normalne i oczywiste.
Ale miliony innych żeglarzy nie kieruje się takimi motywacjami. Idą na morze, bo ono jest. Nie pamiętam już w której z relacji żeglarskich ktoś pisze, że żeglarstwo to takie zajęcie, jakby się dać zamknąć w dwuosobowej, nieogrzewanej celi w ośmiu, polewać zimną wodą i potrząsać, a do tego jeszcze pozbawić normalnego jedzenia, seksu i budzić co cztery godziny, a wszystko to za własne pieniądze. A więc odpowiedź na pytanie „Po co?” brzmi:
NO BO TAK!
A na koniec znów wątek osobisty. Pół roku po śmierci mojej Matki natrafiłem w tygodniku „Polityka” na reportaż Sławomira Mizerskiego o losach znanego polskiego wynalazcy mikrokomputerów (dobre kilka lat przed Jobsem i Wozniakiem) Jacka Karpińskiego, zmuszonego przez władze PRL do rezygnacji ze swych prac, a ostatecznie i do emigracji. W artykule znalazło się krótkie zdanie o ojcu wynalazcy, który zginął w Himalajach. Tak oto odkryłem nieznanego mi kuzyna…
Nigdy Go nie zapytałem, czemu zajmował się wymuszaniem na władcach PRL zgody na rozwój polskich komputerów, zamiast robić karierę gdzieś w świecie. Ale domyślam się odpowiedzi: „No bo tak”.
7 grudnia 2013