Zimową porą 27 – czyli Colonel o właściwych kształtach kochanki i gotyckiej katedrze

 

Powinna być zgrabna. Gdzie trzeba szczupła, gdzie trzeba pełniejsza, pełna wdzięcznych łuków i krzywizn, gdzie należy odpowiednio wypukła, a gdzie powinna nieco wklęsła. Może być ładnie wymalowana, wychuchana i wypieszczona, zdecydowanie lepiej wygląda bez nadmiernego okrycia grubymi materiałami, właściwie najlepiej wygląda całkiem bez niczego, kiedy kołysze się wdzięcznie w rytmie tym samym od tysiącleci.

Kochanka idealna. Kiedy trzeba pozwala wymienić się na nową, zazwyczaj młodszą i najczęściej…większą. Żona na ogół od 40 lat ta sama, a kochanki się zmieniają:

Nasze łódki!

Ten frywolny wstęp służy otwarciu tematu ważnego, choć nie do końca opisanego w literaturze żeglarskiej. Któryś z moich profesorów na Wydziale Budowy Okrętów Politechniki Gdańskiej zwykł mawiać, że statek piękny nie musi być dobry, ale statek dobry zawsze będzie piękny. Wydaje mi się, że podobna zasada dotyczy większości wytworów ludzkich rąk i myśli, nie tylko dzieł inżynierii, nawet nie tylko przedmiotów materialnych.

Jak w większości konstrukcji inżynierskich, konstrukcja i architektura statku jest w pierwszym rzędzie wynikiem jego funkcji. To podporządkowanie funkcjonalności nie musi, nie powinno oznaczać szpetoty. Spójrzmy na gotyckie katedry, będące dla wielu ucieleśnieniem doskonałego piękna w architekturze. Przecież to czysta funkcja. Cała konstrukcja budowli jest „na wierzchu” – łuki i żebra, przypory, wieże sił, służki, skarpy – wszystko to jest po prostu konstrukcja budowli, a dopiero potem, ozdobione, staje się jej dekoracją.

Katedra w Beauvais – ze strony katedry-gotyckie.bloog.pl

Trudno jest zaprojektować współczesny wielki masowiec albo statek do serwisowania platform wiertniczych w formie budzącej u każdego pozytywne emocje swoją urodą. Talent projektanta docenić może specjalista. Funkcjonalność dominuje tak dalece i w sposób tak sprzeczny z potocznymi kanonami piękna okrętu, że projektantowi pozostają do wypieszczenia wyłącznie szczegóły. Nieco łatwiej jest ze statkami pasażerskimi: promami i wycieczkowcami. Tu architekci mają pełne pole do popisu. Co najmniej przez kilkadziesiąt pierwszych lat XX wieku za najwybitniejszych architektów okrętowych uznawano Włochów. Nie tylko statki pasażerskie (kilka najbardziej znanych nam przykładów to „Piłsudski” i „Batory” oraz „Andrea Doria”), ale i włoskie okręty wojenne powszechnie określano jako „piękne”.

Uważany za najpiękniejszy, ciężki krążownik „Zara” – fot. Ernesto Burzagli (za Wikimedia Commons)

Dziś wielkie wycieczkowce powstają przede wszystkim w Finlandii (na czym różnie wychodzą, czego dowodem kłopoty grupy Wärtsilä) i we Francji. Także i w ich przypadku funkcja poczęła determinować formę, choć z oczywistych względów forma ma dużo większe znaczenie, niż przy statkach roboczych.

Znacznie łatwiej mają projektanci statków żaglowych, szczególnie jachtów. Wynika to z ich przeznaczenia – służą przecież przyjemności. Wynika także ze szczęśliwego zbiegu faktów. Otóż wymogi fizyki – aerodynamiki, hydrodynamiki, mechaniki – sprzyjają stosowaniu rozwiązań po prostu „zgodnych z naturą”, a to oznacza przyzwoity poziom estetyczny. Tu z góry można być pewnym, trawestując powiedzenie mojego profesora, że żaglowiec brzydki na pewno źle żegluje.

Na dawnych żaglowcach nic nie było przypadkowe. Trwająca setki lat ewolucja myśli konstruktorskiej prowadziła do optymalnych proporcji takielunku, właściwego pochylenia masztów, rozmieszczenia lin i bloków i te proporcje najczęściej bywały po prostu ładne.

Podobnie jest w przypadku jachtów. Warunki pracy kadłuba na styku dwóch ośrodków wymuszają takie jego kształtowanie, że bryła najczęściej okazuje się harmonijna. Kadłuby zbyt pękate, kanciaste, nieproporcjonalne nie tylko najczęściej wyglądają po prostu brzydko ale i źle żeglują. Oczywiście, możliwości materiałowe i wymogi  klientów (armatorów) powoduje ewoluowanie proporcji uważanych za optymalne. Gdyby pokazać żeglarzowi z lat 50-ych ubiegłego wieku współczesny jacht, czy to regatowy, czy turystyczny, doznał by wstrząsu i odwrócił się z niesmakiem. Uznał by taki jacht za po prostu brzydki i taki, co „nie może pływać”.

Sam pamiętam szok jakim było pojawienie się „Ametystów” Zbigniewa Milewskiego, z wypukłą wzdłużnie linią pokładu, stosunkowo szerokich i z na ówczesne czasy wysoka nadbudówką. A pierwsze wrażenie na widok „Taurusa”. Przecież to „żelazko”! To negatywne wrażenie szybko zacierało się jednak. Proporcje, nowatorskie na ówczesne czasy, były jednak harmonijne, a walory obu konstrukcji broniły je same.

Podobnie jest z takielunkiem i ożaglowaniem: dziwaczne proporcje (lub brak proporcji) zazwyczaj obwieszczają nadmierną nawietrzność, słabą zdolność chodzenia na wiatr albo po prostu osiąganie nieproporcjonalnie małych prędkości.

Jacht musi żyć w symbiozie z naturą, wtedy może być w pełni wartościowy. Nie zawsze doceniają to projektanci. Tak samo jak w innych dziedzinach, wiele pozostawiają komputerom i profesjonalnemu oprogramowaniu. Zdają się zapominać, że komputer to takie samo narzędzie jak ołówek i krzywik w polaczeniu z suwakiem logarytmicznym (kto pamięta co to?!). Takie samo, tylko dużo wydajniejsze i powodujące pozorną możliwość zwolnienia się z myślenia. A tymczasem nic się nie zmieniło. Projektowanie jachtu nadal wymaga wiedzy, twórczego rozwijania doświadczeń poprzedników i… czegoś, co należy nazwać po prostu talentem.

Wspaniały przykład stanowi ostatni projekt niewielkiego śródlądowego jachtu autorstwa konstruktora średniego już obecnie pokolenia. Przy oględzinach pierwszych szkiców wydawać się mogło, że tak pojemny kadłub to sprzeczność z wymogami dobrego żeglowania, że prostokreślne załamanie kadłuba w rufowej części będzie ciężkie i toporne, to widok jachtu na wodzie budził zachwyt, a jego walory nautyczne podziw i zazdrość. Gdzie jest tajemnica? Autor nie ograniczył się do prostego „zadania” programowi komputerowemu kilku podstawowych parametrów, włożył w projekt trochę inwencji, talentu właśnie.

I tak, kolejny raz okazuje się, że morze i żeglowanie jest zawsze takie samo.

7 lutego 2015

 

Po opublikowaniu tego tekstu pojawił się komentarz stwierdzający, że “Zara” jako narzędzie mordu nie może być piękna. Czy gdybym zamieścił obraz trójmasztowego liniowca z końca XVIII wieku komentarz byłby taki sam?