Na początek dość lakonicznie, zamierzam w przyszłości omówić pewne problemy szerzej
Ubezpieczenia
Od czasu do czasu zdarza się, że coś pójdzie nie tak. Potrzebujemy wtedy pomocy z zewnątrz. Sprawa jest prosta, kiedy chodzi o jakąś awarię sprzętu lub człowieka w porcie, nawet zagranicznym. Usługi na ogół są dostępne, żeglarze bywają pomocni, czasem problemem jest czas albo (częściej) pieniądze. Tu zalecić mogę tylko jedno: UBEZPIECZAMY SIĘ!
Warto mieć ubezpieczony jacht: OC, Jacht casco i NW – analogicznie jak w przypadku samochodów. Suma gwarancyjna OC powinna sięgać milionów Euro – małym jachtem wielkich szkód w mieniu nie poczynimy ale wyobraźmy sobie, że podczas manewrów uszkodziliśmy palec koncertowemu pianiście… Moje towarzystwo ubezpieczeniowe oferuje najniższą sumę gwarancyjną 1,5 mln Euro, a roczna składka to rząd 40 do 50 Euro rocznie. Co do Jacht Casco, to wysokość składki zależy oczywiście od zgłoszonej wartości do ubezpieczenia, akwenu oraz rodzaju uprawianej żeglugi.
To jednak mało. Wszyscy członkowie załogi powinni posiadać EKUZ – Europejskie Karty Ubezpieczenia Zdrowotnego, umożliwiające korzystanie z usług służby zdrowia w krajach UE na zasadach takich, jak w Polsce. Przezorni praktykuję wykupywanie krótkoterminowych polis osobistych w różnych towarzystwach na okres rejsu (wakacji).
Kłopoty mogą pojawić się także poza portem.
Holowanie
Bywa, że z jakichś względów nie jesteśmy w stanie się poruszać, w szczególności wejść do portu. Najczęściej przyczyny są dwie: wejście na mielizna lub awaria silnika.
Kiedyś silników nie było, normalne były portowe manewry na żaglach, dziś umiejętności prowadzących nie te, a ciasnota i często także zakazy pływania na żaglach w portach powodują konieczność wpływania na silniku.
Z kolei wejście na mieliznę bywa czasami tak mocna, że nie jesteśmy w stanie zejść z niej o własnych siłach.
W obu przypadkach nie należy wzywać pomocy, chyba że sytuacja zagraża bezpieczeństwu ludzi albo poważnemu uszkodzeniu jachtu. O ile nie jesteśmy w stanie skorzystać z pomocy przepływających jachtów, motorówek, czy kutrów, warto spróbować dowołać się na UKF albo dodzwonić do portu i spróbować znaleźć kogoś, kto podejmie się wykonać holowanie. Pod wpływem komentarzy Czytelników po opublikowaniu tekstu, powtarzam wyraźnie: skipper musi ocenić, jak groźna jest sytuacja, czy bez interwencji zawodowych ratowników nie zostanie narażona załoga lub też poważnie uszkodzony jacht (co zresztą jest tożsame). Istotne czynniki to pogoda i jej prognoza, zafalowanie, charakter dna, stan zdrowia załogantów, dopiero to uwzględniając można decydować o dalszym zachowaniu.
Pamiętajmy: SAR BEZPŁATNIE RATUJE ŻYCIE A NIE MIENIE LUB KOMFORT ŻEGLARZY!
Jeśli okaże się, że wezwanie było spowodowane “lenistwem” skippera, to możemy się liczyć z wystawieniem słonego rachunku. Inna sytuacja jest w przypadku zagrożenia zdrowia lub życia ludzi. Wtedy po prostu mamy obowiązek wezwać skutecznie pomocy. Oznacza to także, że często SAR ratuje życie poprzez ratowanie mienia, asystę, holowanie, ściągnięcie z mielizny.
Ratowanie życia
Na kursach i w podręcznikach znajdziecie katalog środków i sygnałów wzywania pomocy,na kursach radiotelefonicznych, także procedury komunikacji z wykorzystaniem DSC. O tym nie będę się rozpisywał.
Pokładamy duża wiarę w nowoczesne satelitarne środki takie jak EPIRB i PLB. Fakt, sę one skuteczne. Pamiętać jednak należy o dwóch sprawach: Po pierwsze radioboja, aby wskazała pozycję musi „złapać” dostateczną liczbę satelitów. Oznacza to, że czasem trzeba czekać na kolejny przelot satelity. Po drugie, system jest międzynarodowy. Sygnały odbiera jakaś centrala (w przypadku Bałtyku w Moskwie), następnie przekazuje do Warszawy, tam następuje weryfikacja prawdziwości sygnały i dopiero wtedy przekazanie do właściwego terytorialnie SAR. To musi trwać! Czasem kilka godzin, które dla oczekujących pomocy rozciągają się do wieczności.
Często w komunikacji barierą okazuje się kwestia językowa. Szczególnie dotyczy to komunikacji VHF, czasem o dość kiepskiej słyszalności.
I tu chciałbym namówić do korzystania z życzliwości polskich ratowników. O ile jesteśmy w zasięgu telefonu komórkowego możemy skorzystać z numerów Morskiego Ratowniczego Centrum Koordynacyjnego w Gdyni. Podstawowym warunkiem jest jak najszybsze podanie nazwy jachtu, ilości osób i lokalizacji (najlepiej porządnej pozycji z GPS). Potem możemy spokojniej wyjaśniać co się dzieje, jakie jest zagrożenia, jaka pomoc potrzebna. A potem już koordynator MRCK skontaktuje się z kolegami z SAR w miejscu, gdzie jesteśmy i uruchomi akcję. Znam przypadki, kiedy to zadziałało nawet w Patagonii! Oto numery telefonów do SAR:
Naklejka opracowana i bezpłatnie udostępniana przez SAJ (najlepiej mieć taką w kokpicie)
Pamiętajmy: NIE NADUŻYWAJMY TELEFONÓW MRCK. To tak jak numer 112 na lądzie!