REJS 2020

2020-05-29 piątek

TEQUILA stoi w Kuźnicy. Zapasy załadowane, wyposażenie w miarę uporządkowane. Zaktualizowałem mapy w smartfonowej aplikacji Navionicsa, zweryfikowałem używane prognozy pogody (kto ciekaw zapraszam do dawnego tekstu, wystarczy wpisać Meteorologiczne przedszkole w wyszukiwarkę. Niestety nie wszystkie przygotowania zakończone: “kaczy dziób” będzie montowany w poniedziałek, a wiatromierza utraconego pod mostem w Wolinie w zeszłym roku nie udało się założyć. Musi poczekać do zimy. Jutro wyjście na próbne pływanie, zapewne do Helu.

Ostatnie chwile w Kuźnicy

Do Kuźnicy wraca życie, Sezon rozkręca się. Najwięcej widać jak zwykle kitesurferów, czynna jest wypożyczalnia sprzętu wodnego, ruszyła gastronomia. Na pomoście po wschodniej stronie trwają prace, zostanie tam umieszczony kilkudziesięciometrowy pomost pływający do cumowania mniejszych łódek. Wróble ćwierkają, że port dorobi się od 1 czerwca stałego bosmana. Jest też akcent dla mnie osobiście smutny. Rozebrano  “Titanica”, czterokominową starą wędzarnię ryb. Pracuje ciężki sprzęt. Obawiam się, że powstanie tam przerośnięty budynek, wykraczający ponad skalę miejscowości. Żal starej Kuźnicy…

2020-05-30 sobota

Start nastąpił  około 1300, zabrali się ze mną Malina z Wydrą. Jazda była piękna: baksztag na samym foku, słońce. No i NARESZCIE pierwsza wizyta w Helu w tym sezonie. W Helu jachtów sporo, choć wyraźnie mniej, niż bywało w analogiczne weekendy w poprzednich latach. Niestety, zimowy przetarg na wykonanie porządnych łazienek w “jaju” nie wyszedł, potem nastąpił “lockdown”, no i łazienek nie ma. Tradycyjne kontenery maja pojawić się w czerwcu, a na razie można (tylko w niektórych godzinach) korzystać ze starego WC w “jaju”.Personel portu jak zawsze pomocny i sympatyczny, po za sanitariatem wszystko działa jak należy.

Wieczorem piękna impreza w Kapitanie Morganie. Grały tym razem 4 gitary!

Załoga

Nareszcie!

Wirus nas nie pokona

2020-05-31 Niedziela

Trzeba zawrócić do Jastarni. W poniedziałek rano zaplanowany mam montaż “kaczego dziobu”. \inwestycja konieczna, w miarę upływu czasu coraz trudnej wspinać się z niskich skandynawskich pomostów na dziób, teraz będzie niżej i szerzej. Także w Jastarni ma zaokrętować pierwszy załogant.

Wieje około 20 węzłów, będę miał bajdewind ale pod osłoną półwyspu bez fali, zanosi się na szybki przelot. Tym razem w pojedynkę, stawiam foka jeszcze w porcie, za lewą główką wykręcam na wiatr. Jest! Udaje się ustawić kurs prosto na pławę “J”. SZWAGIER, czyli autopilot Raymarine ST2000 po przeglądzie w “Eljachcie” (reklama na lewym banerze, polecam!), trzyma kurs idealnie, kompensując próby ostrzenia w dużych przechyłach podczas szkwałów. Prędkości 6 do 6,5 węzła, znakomicie. Po dwóch godzinach wchodzę do mariny Jastarnia.

Sympatyczny bosman pokazuje mi miejsce o odbiera cumę dziobową. Czas na prysznic, obiad i życie towarzyskie. Musze jeszcze tylko uruchomić komputer, aby móc m. in. robić wpisy tutaj oraz kończyć locyjkę Zatoki Gdańskiej.

 

To jest jazda

 

Za rufą plażowo, pozostał tam holownik Marwoju typu H900/II, który projektowałem w latach 70.

 

2020-06-01 poniedziałek

“Kaczy dziób” zamontowany. Nareszcie komfort wchodzenia dla starszych państwa. No i ochrona lampy dziobowej przed manewrowa fantazja skippera.

A po robocie ekspresowy powrót do Helu. W Helu stoi zachwycony turystkami Neptun. Wieczorem znów szantowanie ze Sławkiem W “Morganie”.

2020-06-02 wtorek

A więc ruszamy na morze. Wiatr przyjemny, kilka węzłów północny i północno-wschodni, jeśli tylko obejdziemy cypel będzie komfortowa jazda. Boli fakt, że Szwagier od wczoraj odmówił współpracy piszczy tylko i nic nie wyświetla, ani nie reaguje na klawisze. Postanowiłem go wziąć cierpliwością, niech pogrzeje się na słoneczku, może da się namówić do współpracy. Idziemy samosterownie z zawiązanym krawatem rumplem.

Żegnamy Cypel

Witamy Władysławowo

Po drodze opowiadam o powstaniu miasta Władysławowo, z połączenia Wielkiej Wsi i Hallerowa, a zamiarze utworzenia nowego miasta socjalistycznych ludzi morza, czego wyrazem była budowa Domu Rybaka. Za dawniejszych czasów zwano go “Pałacem Popiela”, od inicjatora, ministra żeglugi Mieczysława Popiela. Taki to kulturalno-oświatowy pałac ludu pracującego – w którym najważniejszą rolę pełniła restauracja i dostępne nielicznym żeglarzom łazienki.

Główki Władysławowa

Postój wygodny, jesteśmy JEDYNYM jachtem, na szczęście prysznic jest dostępny od rana.

Podczas spaceru oglądamy Koronę Himalajów w Alei Gwiazd Sportu, i gwiazdy najwybitniejszych himalaistów, nie tylko polskich, milo zobaczyć gwiazdę wejherowianki: Kingi Baranowskiej.

2020-06-03 środa

Przeskok z Władysławowa do Łeby. Słońce, zimno, mało wiatru. 

2020-06-04 czwartek

Stoimy w Łebie. Cały dzień deszczowy, poświęciliśmy go na różne prace niezbędne. Najważniejsze było uruchomienie autopilota. Otworzyliśmy – okazało się, że jest wilgoć, a więc suszenie termowentylatorem. Potem hydrofobowy “9 in 1”. Po skręceniu Szwagier ruszył. Drobna kalibracja i wszystko działa. Doszedłem do wniosku, że woda wchodzi po tłoku. Musze przemyśleć, jak zabezpieczyć go na przyszłość.

 

Potem jeszcze wymiana sprężynki w kabestanie (rok temu zastąpionej przez sprężynkę z długopisu), porządki, sprzątanie, przegląd aktualności leków w apteczce, no spacerek po Łebie połączony z zakupami.

 

20202-06-05 piątek

W dzień nadal deszczowo. Z prognoz wynika, że poprawi się późnym popołudniem. Cały dzień lenimy się. Wychodzimy do Ustki o 1800. Nagrodą jest dawno niewidziane słońce, a potem ogromny księżyc niemal w pełni. Jazda piękna. Wchodzimy do portu tuż przed pierwszą w nocy. Nagle Rado postanawia się wykąpać w basenie, nie wiadomo dlaczego z kablem, który ma podłączyć na kei. Wypływa bez kabla. Wyciągamy drugi, resztę załatwimy rano.

 

2020-06-06 sobota

Postój w Ustce. Wieje z zachodu i za dużo, jak na emeryckie pływanie. Rano proste trałowanie czteroramienną kotwiczką pozwala wydobyć kabel leżący na głębokości niemal pięciu metrów. Wtyk do gniazda w kokpicie jest SUCHY! Co robi IP65! Podobnie wtyczka i gniazdo Euro. Suszeniu podlega tylko “polsko-niemiecka” wtyczka na końcu kabla.

Potem długa wyprawa po mieście. Pierwszym punktem jest złożenie kwiatka i zapalenie znicza Edkowi “Gale” Zającowi.

Przy okazji taka refleksja: kabel 230V z lądu ZAWSZE NAJPIERW PODŁĄCZAJMY DO JACHTU, A POTEM DO SŁUPKA. Przy odłączaniu odwrotnie. To chroni przed porażeniem, a w razie przypadkowego wrzucenia końca do wody przed masowym połowem ryb.

2020-06-07 do 09 niedziela-wtorek W KORONATANNIE, CZYLI PARAGRAF 22 PO POLSKU

Stoję sobie wygodnie w Ustce.Miejsce urokliwe, już żyje sezonem, choć oczywiście tłumów jeszcze (na szczęście!) nie ma.

Tuż na zachód od Ustki wojna! NATO broni nas, czy tez my bronimy NATO – nie wiem przed kim i po co. Po co to właściwie wiadomo: niezbyt chciany gość w pseudomundurku mógł polansować się do kamery. Przez dwie godziny było trochę hałasu, latała para F-16, jakiś zabytkowy śmigłowiec, coś nawet wystrzelono, bo było słychać detonacje. Potem wróciła cisza.

Szkoda tylko, że tzw. “Szóstki” zamknięto na wiele dni bez przerwy. Do samego, chaotycznego, zamykania przez ostanie cztery lata się przyzwyczailiśmy (dawniej podawano kalendarz zamknięć z góry na cały rok). Szkopuł w tym, że zamknięcie sięga do 12 mil od brzegu. A nasza władza kochana uważa, że koronawirus szaleje już metr za ta wyimaginowana kreska na wodzie i jej przekroczenie oznacza dwa tygodnie kwarantanny albo finansowy cios ze strony sanepidu. A nieprzekroczenie to możliwość, że dzielni wojacy pomylą TEQUILĘ z atakującą potęga Burkina Faso lub San Escobar (chyba się już nie przyjaźnimy zgodnie z zasadę szukania wszędzie wrogów wśród przyjaciół), a wtedy z pewnością mnie zastrzelą.

Jedyny pożytek, to możliwość zrobienia zdjęć holownikowi typu H 900/II, który “temi ręcami” rysowałem na kalce ponad 40 lat temu w Stoczni Remontowej “Nauta”.Niebrzydki, prawda?

Aha, piwo “Usteckie” też da się wypić…

2020-06-10 do 11 środa – czwartek

A więc nadal zimuję w Ustce. Słowo “zimuję” jest adekwatne – czerwiec mamy zimny, a w Ustce nadal nie ma tłumów wczasowiczów. Do tego we środę pod wieczór nadeszła nagle mgła.  Na szczęście sklepy i gastronomia działają. W samym porcie stoi się wygodnie (dopóki nie ma fali), szef, Hubert Bierndgarski jest życzliwy i pomocny. Z przyjemnością podniosłem pod salingiem otrzymaną od niego banderkę miasta.

Poligony zamknięte non-stop do 17 czerwca, flota jednak odpłynęła. Wróble ćwierkają, że w sobotę skończy się kwarantanna graniczna, będzie można objechać “szóstki” bez przeciskania się przez ucho igielne między nimi, a granicą wód terytorialnych.

Na pomoście spotkania kolegów: Zbyszek, Jesper (stacjonuje w Jastarni!), Romuś, Rysiu i od czasu do czasu inni ustecczanie, wzajemna pomoc i pogawędki.

 

Sama Ustka może zaimponować. Widać efekty wieloletniej współpracy lokalnych organizacji i miasta, wspartych przez unijne dotacje. Stare centrum jest już niemal zrewitalizowane. Szachulcowe domki, zaułki, porządne chodniki i jezdnie, zieleń, knajpki i ławeczki, fontanny. Nie wstydzą się też historii miasta i portu, która przecież przez dwa pokolenia była świadomie zapominana. Co krok natrafiamy na tabliczki w trzech językach opisujące oglądany obiekt, zazwyczaj z historycznymi zdjęciami miejsca. Pozazdrościć!

 

2020-06-12 I 13 piątek i sobota

Pogoda nadal niefajna, poza tym pojawiła się pilna praca do wykonania.

Dolne mocowanie “kaczego dziobu” zostało wykonane niezgodnie z projektem narysowanym przez Grzegorza. Ani ślusarz ani warsztat szkutniczy “nie mogli” ukształtować blachy obejmującej dziób tak, by ściśle przylegała do dziobnicy. Na filmiku widać, że powoduje to przenoszenie momentu obracającego okucie przy nacisku wyłącznie przez śruby mocujące okucie do poszycia. Właśnie: śruby! Pod moją nieobecność znalazły się tam wkręty, z których na domiar złego dwa zostały natychmiast ścięte.

Sąsiad Zbyszek, emerytowany rolnik, który umiał u siebie naprawić każdą maszynę, zaproponował mi pomoc. No i sobotę spędziliśmy na remoncie.

Zaczęło się od demontażu, z ogromną ostrożnością, żeby czegoś nie utopić (okucie przed odkręceniem zostało przywiązane na krawacie). Potem zdjęliśmy drutem szablon kształtu dziobu, przenieśli go na papier i Zbyszek zaczął rozklepywać młotkiem blachę. Praktycznie od pierwszego razu uzyskał właściwy kształt.

Teraz trzeba było przykręcić okucie. Kłopot w tym, że śruby przychodziły “pod sufitem” dziobowej bakisty, do której można było włożyć od góry jedną rękę, lecz tak daleko, że nie było mowy aby dosięgnąć kluczem.

Tu Zbyszek wykonał dwa narzędzia.

Jedno to duża nakrętka, odpowiednio podpiłowana i dospawana do długiego drutu – można było nią podać nakrętkę i podkładkę i przytrzymać tak, by obracana od zewnątrz śruba złapała.

Drugie, to po prostu klucz oczkowy wklepany w rurkę przedłużającą go o brakujące centymetry. No i już można było skręcać całość. Okucie pasuję idealnie, do tego jest odrobinę wyżej, niż pierwotnie, więc “kaczy” płynniej się komponuje z linią pokładu.

Krawat na razie pozostanie, dodatkowo zabezpiecza “kaczego” przed obrotem, po rejsie zdecyduję, czy zastąpić go trwale, czy zrezygnować ze wzmocnienia.

DZIĘKUJĘ ZBYSZKU. NIECH TWOJA “PARADA” ŻEGLUJE SZCZĘŚLIWIE!

 

2020-06-14 do 15 niedziela i poniedziałek

Kolejny holownik,z którym miałem do czynienia podczas pracy w “Naucie” :

 

W niedzielę po południu przyjeżdżają dzieci, czyli Współarmator Jurek z żoną. Przez aklamację uznajemy, że nie pchamy się w szóstkę z północy, tylko idziemy na grzańca. W poniedziałek ruszamy do Łeby.

Rejsu NA ZACHÓD ciąg dalszy. Ale nie bójcie się, nie bierzemy wzoru z wodza, czarne jest czarne, a białe pozostaje białym..  Po prostu tam musi być jakaś cywilizacja…

Brak dostępnego opisu zdjęcia.

Pogoda nie najgorsza, choć chłodno. Za to obiadek wszystkim smakuje.

Zakończenie fatalne: od główek Łeby ulewa – wystarczy, żeby nas zlać doszczętnie zanim zacumujemy. Za to premią są ujęcia wchodzącej i manewrującej w deszczu TEQUILI zdjęte z obrazu kamery internetowej. Wieczór przy “Cuba Libre”…

2020-06-16 wtorek

Młodzi mieli wielkie plany wycieczki na wydmy, powrót do Ustki planowaliśmy nocą. Rano było deszczowo i leniwie – zdecydowaliśmy się wyruszyć około południa. Najpierw wejście do portu pasażerskiego po paliwo. W marinie stoi piękna stacja, dostępna z wody i dla samochodów, lecz od kilku lat zamknięta. Nieopłacalna z powodu małego ruchu. Ale jak ten ruch ma być większy, jeśli dojazd do terenu jest zamknięty szlabanami?! A i bez tego stacja położona tak na uboczu nie mogła liczyć na znaczną frekwencję. Ciekawe kto inwestował, kto utrzymuje nieczynną infrastrukturę i za czyje pieniądze?

Rozpogodziło się, płyniemy. Wiatr z zachodu, trzeba przeprosić się z grotem i halsować. Robimy to w pasie pomiędzy strefą rozgraniczenia ruchu, a akwenem zamkniętym Parku Narodowego. Kolejny idiotyzm: wprowadzono zakaz ale nie ogłoszono w Wiadomościach Żeglarskich, nie umieszczono na mapach – dopiero głośne sprawy karania mandatami i procesy zmusiły administrację do uporządkowania sytuacji (wcześniej zapewne każdy żeglarz powinien czytać Dziennik Urzędowy Wojewody. Ciekawostką jest też pas o szerokości dwóch kabli wzdłuż akwenu zamkniętego, gdzie przechodzą łodzie, którym nie wolno pływać w odległości większej niż 2 mile od brzegu. Po co tak? Nie można było po prostu ustanowić strefy o szerokości 1,8 mili? Biurokraci!

Końcówka trasy ekspresowa, na żaglach i na silniku. Akurat od dziś kładka działa dłużej, nie mamy ochoty czekać w awantporcie na jej otwarcie.

Słońce zachodzi w chmurach, co powoduje jednak niezwykłe efekty – próbujemy robić zdjęcia, lecz nie oddają one nawet w połowie urody widoków. O 2200 wchodzimy na “nasze” miejsce. Tu niespodzianka: kod do łazienek zmieniony. Wrrr…. i w tym momencie przychodzi “message” od Huberta Bierndgarskiego z informacjĄ o nowym kodzie! DZIĘKUJEMY!

2020-06 17 do 19 środa do piątku

HOTEL TEQUILA USTKA ZAPRASZA

Hotel położony po zachodniej stronie miasta, przy Trakcie Usteckich Marynarzy, Rybaków i Żeglarzy. Zapewniamy:

nocleg w wąskiej koi z wysokością ponad nią wykluczającą inne ewolucje niż umiarkowane zgięcie nóg w kolanach,

luksusowe oświetlenie ledowe w dwóch kolorach,

poranne spacery do kontenera sanitarnego, 

ale nade wszystko niezwykłe widoki niczego i codzienną walkę z ostrym cieniem mgły

ceny umiarkowane.

Tak było cale trzy dni. Z oferty skorzystała Pani Armatorowa i była zadowolona.

Mgła pojawiła się we środę po południu w sposób piorunujący. W pewnym momencie między kutrami zaczęło być widać “chmurki”, narastały w oczach i po kilkunastu minutach w porcie było mleko. Szedłem do miasta po Panią Armatorową, było ciepło i jasno, a za mną posuwała się zimna ściana. Jak przyszło, tak pozostało.

Ticho a tma

2020-06-20 sobota

Wreszcie żegnam gościnną Ustkę. Wojna wreszcie zakończona, strefa nr 6 otwarta. Nadal mglisto ale z prognozy wynika, że ma być tylko lepiej. Wychodzimy w dwa jachty, tuż przed otwarciem kładki słuchając mało sympatycznego zachowania instruktora na RIB-ie, który atakuje uczynnego i życzliwego jej operatora, a potem, co lepsze, kapitanat. Tu obrywa i słusznie!

Jazda na silniku, momentami wzmocnionym żaglem. Trwa swoisty wyścig, chciałbym zdążyć na otwarcie mostu o 1500. Pojawiają sia przebłyski słońca, ponad mgłą widać wzgórza, optymizm rośnie.

Niestety, nie trawa to długo. Mgła znów narasta, widzialność spada w oczach, jadę po krawędzi wciąż zamkniętego akwenu 6c, potem wzdłuż brzegu, licząc, że tu nie będzie ruchu. Dochodząc do Darłowa nie widzę już nic. Navionics pokazuje mi pozycję, tak, że wiem, gdzie skręcić aby trafić między główki. Pracuje na drugim smartfonie aplikacja BoatBeacon, dzięki temu “widzę” statki nadające sygnał AIS. Jest tylko jeden taki: pogłębiarka pracująca w awantporcie. Główki widzę niemal po obu burtach dopiero z odległości kilkudziesięciu metrów, pogłębiarkę już po wejściu do wnętrza.

Nie zmniejszam prędkości – most właśnie się otwiera, przechodzę go z marszu. Cóż za precyzja

Cumy przyjmuje mi uczynny sąsiad, koło którego staję: “Manitikora” z Kamienia Pom. w drodze na wschód. Stoję. Ufff! Czuję się zmęczony wytężaniem uwagi w tej mgle. Ale wreszcie poligony za mną.

 

2020-06-21 niedziela

Planowałem przejście do Kołobrzegu. Niestety: od rana ciągła mgła. W Polsce upały i nawałnice, a tu MGŁA!

Nad całym krajem zalegają masy wilgotnego powietrza (wg aplikacji meteo jest 100% wilgotności względne). To nie przypadek, że pranie zrobione w Ustce suszyłem ponad dwie doby. Wystarczy, że z nad morza napływa powietrze o kilka stopni chłodniejsze i mamy to co mamy. Para wodna skrapla się… Chwilami trudno odróżnić, czy to już pada, czy jeszcze tylko woda zawieszona w powietrzu.

Od rana trwają radiowe rozmowy z kapitanatem. Puszcza tylko jednostki posiadające radar. Gdy wychodzę na most zwodzony podejmuje decyzję: nie oszukiwać się, czekać do poniedziałku. Podobnie kilka sąsiednich jachtów.

Jest czas na bezapelacyjne lenistwo. Zamiast omawiać kolejne drinki i rozmowy opowiem kilka słów o instalacji elektrycznej TEQUILI. Miała ona być jak najprostsza i zapewniająca skuteczność w razie różnych awarii.

Elektryka na TEQUILI

Instalacja składa się z obwodów o dwóch napięciach. Pierwszy z nich to obwód prądy zmiennego 230 V. Podłącza się go do zasilania z lądu. Podstawowy kabel ma 15 m długości, na końcu lądowym wtyczkę „niemiecką” z otworem na bolec oraz bocznymi blaszkami oraz przejściówką zakończona wtyczką euro. Na końcu jachtowym jest wtyczka klasy IP 65 pasująca do podobnego gniazda w kokpicie. Jest jeszcze czterdziestometrowy gruby kabel z identycznym osprzętem, używany w sytuacjach, gdy do słupka jest bardzo daleko. Można też oba kable złączyć ze sobą, służy do tego „odwrotna” przejściówka.

W mesie znajduje się wyłącznik różnicowy, z którego zasilanie idzie na ładowarkę akumulatorów oraz dwa gniazda, umożliwiające podłączenie czajnika, termowentylatora, lutownicy i… komputera dzięki czemu teraz to piszę). W razie totalnej awarii całej tej części instalacji, mogę podciągnąć napięcie dowolnym przedłużaczem i użyć zwykłego prostownika samochodowego do ładowania kolejno akumulatorów.

Obwód prądu stałego 12V zasilany jest z dwóch akumulatorów o pojemnościach 70 i 45 Ah. Ładować je można ze stareńkiego alternatora na silniku, który wystarcza w zupełności dla mniejszego ale nie dla większego. Podstawowe ładowanie należy do „magicznej żółtej skrzynki”, ładowarki, o której już wspomniałem. Ładuje ona oba akumulatory równocześnie, automatycznie dobierając pad do potrzeb każdego z nich. Jej zaletą jest ponadto fakt, że nie wydziela dużo ciepła i nie ma szumiącego wentylatora. Trzeba tylko pamiętać, by nie podłączać jej do 230 V, jeśli nie jest obciążona obu akumulatorami.

Napięcie z ładowarki idzie na przełącznik czteropozycyjny, W pozycjach I lub II pobór prądu przez sieć jachtową jest z wybranego akumulatora. Ten sam akumulator jest także doładowywany rzez alternator. Pozycja 0 oznacza odłączenie całej sieci 12V. Pozycją I+II oznacza równoczesne podłączeni obu akumulatorów (równoległe), z oczywistych względów nie używamy jej! Jedynym przypadkiem jest sytuacja awaryjnego rozruchu silnika, kiedy każdy z akumulatorów jest już za mało, by tego dokonać. Taki przypadek miał miejsce raz w ciągu 12 lat

Za przełącznikiem czteropozycyjnym są woltomierz i amperomierz oraz dwie tablice rozdzielcze.

Dolna służy prowadzeniu jachtu. Kolejne na niej pola to:

  1. Trójsektorowa lampa ledowa na topie masztu;
  2. Białe światło ledowe na topie masztu. (tak naprawdę poz 1 i 2 to jest jedna lampa zasilana trójżyłowym kablem);
  3. Światła jachtu płynącego na silniku (dwusektorowe na dziobie, białe rufowe i światło silnikowe nieco poniżej salingu);
  4. Wolne pole – w razie awarii na topie mogę światło silnikowe odpiąć od poz. 3 i przyłączyć tu – wtedy na żaglach używam poz. 3 a na silniki 3 i 4 naraz;
  5. Instrumenty – zasilanie echosondy, wiatromierza i maleńkiej diody oświetlającej kompas;
  6. Autopilot

Radio VHF jest zasilane bezpośrednio, z pominięciem tablicy.

 

Górna tablica obsługuje wnętrze jachtu. Poszczególne pola:

  1. Centralny wyłącznik wszystkich punktów świetlnych. Są one ledowe, bardzo łatwo jest nie zauważyć, że coś pozostało niewyłączone, więc na dzień odcinam całość. Punkty świetle to lampki nadkojowe oraz nad kuchenką. W mesie na suficie jest ledowa lampa, którą można przełączać na światło białe lub czerwone (nie oślepia sternika w nocy);
  2. Audio – zasilanie odbiornika samochodowego i dwóch tonsilowskich głośników z Fiata 126P;
  3. i 4. Dwa zestawy po dwa gniazda zapalniczek. Służą do ładowarek telefonicznych, ciągłego zasilania smartfona nawigacyjnego w zejściówce oraz pompy zęzowej (przenośna, niezamontowana na stałe); W razie totalnej awarii mam jeszcze jedno gniazdo zapalniczkowe podłączane wprost na akumulator za pomocą krokodylków;

             

                 5.Wolne pole dla przyszłej lodówki;

  1. Pole rezerwowe

Wszystkie kable mają spore przekroje, bez oszczędzania na ciężarze i kosztach. Są opisane. jeden zapasowy kabel jest poprowadzony wzdłuż burty do dziobu, zapewne posłuży on do zasilania lodówki.

Końcówki z koszulkach termokurczliwych, całość powinna bezawaryjnie przeżyć armatora.

2020-06-22 do 23 poniedziałek i wtorek

Od rana znowu to samo: mgła, rozmowy z Kapitanatem. Na początku wypuszczają jednostki z radarem. Słychać, że po 1100 będzie można wyjść i bez radaru. O tej godzinie leje deszcz. Ostatecznie wychodzę o 1200. Wieje na szczęście dość słabo, bo dokładnie “w mordę”. Jadę więc na silniku. Zaraz za główkami zaczyna się przejaśniać. I tak już zostaje: z każdą milą jest mniej chmur, więcej słońca i lepsza widoczność.

Po raz pierwszy używam pierwsze w moim życiu okulary przeciwsłoneczne!

 

Po drodze mijam idące na spinakerach jachty startujące w “Dużym Śledziu”. Przede mną halsuje “Konsal 2” – z początku widzę go tylko na aplikacji Boat Beacon, potem możemy pogadać przez radio, a na koniec, już pod Kołobrzegiem, zobaczyć się.

Wreszcie widać Kołobrzeg w pełnym słońcu. Widzialność już około 8 do 10 mil.

 

Staję w Marinie Solnej, koło jachtów Piotra i Pawła. Wreszcie jest jak trzeba!

Kolejny dzień muszę spędzić w Kołobrzegu, bo nowi załoganci, kolega z córką, przyjadą dopiero we środę. To moje urodziny. Spotyka mnie lawina dobrych życzeń, nie daję rady z odpIsywaniem. DZIĘKUJĘ WAM PRZYJACIELE! Po południu prezent: dowiaduję się, że zostanę po raz pierwszy dziadkiem. Co za radość!

2020-06-24 środa

“Jeszcze będzie przepięknie, jeszcze będzie normalnie” –  ten cytat nam towarzyszy w ostatnich miesiącach. Na TEQUILI już jest!

Przyjechali Jaromir z Basią. Załoga składa się wiec z trzech kapitanów, pułkownika i szefowej. Słońce grzeje. Wiatr rześki, północno wschodni. Nie może być innej decyzji, niż taka, że płyniemy natychmiast. Dziś Mrzeżyno. Potem Dziwnów  i wchodzimy w Zalew. Wybierać Prezydenta Nadziei będziemy zapewne w Wolinie. Kołobrzeg żegna nas smutnym widokiem “Kapitana Głowackiego” doprowadzonego do stanu wraka. Na szczęście znalazł się nabywca i jest nadzieja na odbudowanie żaglowca.

Jazda do Mrzeżyna szybka i piękna. Próbujemy wywołać bosmanat jeszcze przed końcem pracy ale nie słyszymy się. Wejście pogłębione, nadal jednak wchodzimy trzymając się blisko zachodniego falochronu.

Od 2015 roku w Mrzeżynie stacjonuje pogłębiarka ssąco-refulująca “Mątwa” wraz z dedykowanym holownikiem, co umożliwia utrzymanie portu w należytym stanie. To element przeprowadzonej od 2012 roku rozbudowy portu. Taki kawałek “Polski w ruinie” i pewnego “wina”…

Nasze wejście można było obejrzeć dzięki kamerom internetowym. 

Postój na “zarezerwowanym” od lat miejscu TEQUILI, przy drabince ułatwiającej wejście na wysoką keję. Płatność pobiera od nas chłopak, dla którego jesteśmy pierwszym obsługiwanym jachtem. No apotem już ryba w Barze portowym, spacer i relaks.

2020-06-25 czwartek

Kolejny udany dzień. Dziś do Dziwnowa. Trochę nam humor psuje zamkniecie strefy wojskowej nr 12, armia ma chyba za dużo pieniędzy. Objeżdżamy ją jednak spokojnie, wiatr w plecy, TEQUILA na samym foku jedzie około 5 węzłów. Szwagier daje ładnie rade na fali z rufy.

Po zachodniej stronie “dwunastki” na kotwicy okręt wojenny, budowany jako desantowy do inwazji Układu Warszawskiego na Jutlandię, cała seria weszła do służby już w III RP jako absolutnie zbędna. Gdy podchodzimy bliżej, da się odczytać nazwę: ORP “Poznań”. Kawałek dalej na kotwicy stoi okręt ratowniczy R 14 “Zbyszko” (w domyśle “z Bogdańca” – w prl też mieli czasem fantazję). Przechodzimy pomiędzy nimi.

Końcówka trochę niespokojna: widzimy nad lądem burzę. Analiza obrazu radarowego w aplikacji Ventusky i uważna obserwacja mówią, że miniemy się na sucho.

 

W Dziwnowie bosmani jak zawsze sympatyczni. No i miła niespodzianka: prysznice po remoncie i, poza Wolinem, jedyne mi znane, zaprzeczające OGÓLNEJ I SZCZEGÓLNEJ TEORII PRYSZNICÓW REMISZEWSKIEGO. Wspaniale.

 

2020-06-26 piątek do 2020-07-01 czwartek

Pierwszy etap zalewowy. Trasa to Kamień Pomorski, Wolin, Wapnica, Karsibór, Nowe Warpno, Ueckermunde, Monkebude, Usedom, Trzebież, Stepnica i Marina Gocław. Załoga to nadal Jaromir z Basią.

Zaczęliśmy od kłopotu: most zwodzony w remoncie, a więc otwierany rzadko i raczej po południu. Na szczęście widok remontu skłonił mnie do kontaktu telefonicznego z mostowym, więc nie ruszyliśmy na godzinę 1000. Już zrobiliśmy plany spędzenia dnia w Dziwnowie, gdy niespodziewanie zadzwonił mostowy: dostał polecenie z wysokiego szczebla, że ma przepuścić jakiś transport wojskowy, wobec czego przepuści i nas. dziękujemy za życzliwość.

 

Kamień Pomorski jak zwykle piękny i sympatyczny. dwa braki: nie ma koncertu organowego w Katedrze ani tańców dla “starszych działkowców” w tancbudzie obok mariny.

Następny dzień to jazda Dziwną do Wolina, miejsca jak zawsze sympatycznego, pełnego życzliwych ludzi. Słynny most kolejowy odzyskał swój prześwit. Nawiasem mówiąc Urząd Morski w Szczecinie “wypiął się na mnie” i zamiast zapłacić odszkodowanie za nieoznakowanie mostu i brak ostrzeżenia nawigacyjnego odesłał do procesowania się z kolejarzami. Cóż poczekam aż prokuratura i  sądy w Rzeczypospolitej wrócą do normalności, a wtedy postaram się “pociągnąć za konsekwencje” pana dyrektora – ale już w procesie karnym. Tymczasem żegluję i cieszę się życiem.! Wolin to pierwsza tura wyborów,100% uprawnionych z TEQUILI odwiedziło lokal wyborcy ze stosownymi zaświadczeniami i odpowiednim wyposażeniem osobistym.Następnie była “trojka”: Wapnica – Karsibór – Wapnica. Dwa ostatnie postoje wynikły z pogody pod zdechłym Azorkiem. Za to Basia mogła poznać Międzyzdroje i Świnoujście. O Rybaczówce pisałem kilka lat temu, kto zechce wpisze w wyszukiwarkę, jest nawet track z Navionicsa.

Kolejny port do Nowe Warpno, oczywiście z halsówka między sieciami – trudno – trzeba było postawić grota. A niby dżentelmeni… itd. itp.

W Nowym Warpnie, jak zawsze, sympatyczna atmosfera. spotkania przyjaciół, fascynujące opowieści Kazimierza Olszanowskiego. Tylko, na Boga, czemu remont łazienek w szczycie sezonu. Podobno nie można się doprosić fachowców do pracy! Czyżby jednak kilka procent bezrobocia miało zbawienny wpływ na gospodarkę?!

 

2020-07-02 piątek do 2020-07-07 wtorek

Nowe Warpno to brama do Małego Zalewu, czyli najbliższych portów niemieckich, Postanawiamy odwiedzić cztery z nich, nie decyduję się na Kamminke, nie będąc pewny warunków postoju. Pierwsze jest Ueckermunde. Stajemy jak zwykle po lewej stronie, w małej klubowej przystani. Tym razem jest gorzej, niż zazwyczaj – przybyło rezydentów i dla gości miejsce jest tylko okazjonalnie.

Ueckermunde robi jak zwykle wrażenie: domy zadbane, jezdnie i chodniki w idealnym stanie, zieleń wypielęgnowana. Tylko jakoś pusto na ulicach na nadbrzeżach.

Kolejny dzień to Usedom. Po drodze jeszcze tankujemy w marinie Lagunenstadt. Nową marinę w Usedom opisałem w ubiegłym roku, dziś wszystko działa, nadal zamyślenie budzi rozrzutność w projektowaniu – jakby spodziewano się samych katamaranów.

 

Miasteczko urokliwe ale też puste, wieczorem nawet świateł w oknach niewiele. W lodziarni, czy też piwiarni spotykamy się ze zwyczajem “antykoronawirusowym”: trzeba pozostawić wypełniony formularz z danymi kontaktowymi. Oczywiście nikt nie sprawdza zgodności danych!

 

 

Następnego dnia planujemy zatrzymać się na Bratwursta w baseniku pod mostem w Karnin – niestety w jedyne wolne miejsce wejść nie możemy, muł łapie balast. Gdyby dało się podejść i odejść wzdłuż kei moglibyśmy wcisnąć się na siłę, wpasowywanie jachtu bokiem oznacza, że potem nie odejdziemy. Musimy zrezygnować. Teraz cel to Moenkebude, urocza wioseczka z dużym basenem portowym, jachtowo-rybackim, stocznią i sklepem żeglarskim. Obok mariny plaża i restauracja rybna. Niedogodność, to niezwykle slaby sygnał telefonii, Internet jest praktycznie niedostępny. A we wsi kolonia gniazd zbudowanych dla jaskółek.

Kolejne dwa dni to Stepnica i ostatni przeskok do Mariny Gocław. Tam moi załoganci schodzą z jachtu, by złapać planowo pociąg do domu.

A mi w oczekiwaniu na kolejną załogę pozostaje wykonać pewne prace na jachcie.

 

2020-07-08 środa do 2020-07-10 piątek

Podczas żeglugi stwierdziliśmy, w w zęzie pojawia się paliwo. Jaromir odnalazł miejsce. Wyciek był na sterowaniu pompy wtryskowej. Sprawa zbyt delikatna, by to dotykać samemu, co zresztą potwierdził w konsultacji telefonicznej stały mechanik TEQUILI z Pucka. A więc szukam mechanika w Szczecinie i okolicach.

Sprawa niełatwa: wszyscy albo zajęci albo mają zbyt daleko dokoła Zalewu. Już zastanawiam się nad przetrwaniem dalszych tygodni z zapachem ropy we wnętrzu, gdy nagle wpada mi w oko kontakt w telefonie: MechSzcec komórkowy 501….. Dzwonię z lekkim oporem ale przypominam sobie, że rekomendacji udzieliła mi Agnieszka z “Tobiasa”. No i super: Kuba kojarzy mnie  z publicystyki internetowej i działalności SAJ. Uzgadniamy, że podpłynę za trzy godziny do Centrum Żeglarstwa na Dąbiu.

Diagnoza rozpoczyna się zaraz po zacumowaniu. Tak, to cieknie na pompie. Tak, dobrze, że nic nie dokręcałem. Tak, da się zrobić.

Cieknie na zaworze, przez 46 lat wytarło się pasowanie tłoczka i tulei, miało prawo.

Naprawa wymaga zakupu kompletu zaworu regulującego dopływ paliwa do pompy. To musi potrwać. Współpracujący z Kubą Albin ma rozwiązanie: wieziemy tłoczek do tokarza nieopodal. Wytoczy 2,5 mm od końca tłoczka odpowiedni rowek, tam trafi o-ring i po kłopocie.

Przy okazji zabieram kabestan, ten w którym w ubiegłym roku Krzysiek zastąpił sprężynkę kawałkiem sprężynki od długopisu. Z podobnych przyczyn, (wiek), wyrobiły się gniazda zapadek i szczególnie jedna wypada. Trzeba wyfrezować nowe gniazda, miałem to załatwić wiosną ale idiotyczny koronawirusowy zakaz dostępu do własnego jachtu spowodował, że “jakoś zeszło”.

Kabestan zostaje w ubranku po pośpiesznie wypitej coli. Jest już późne popołudnie, czekamy do rana na odbiór robót od tokarza.

Pogoda piękna, choć zmiennochmurna i chłodna. Wieczór spędzam solo, trochę łażąc po Dąbiu, trochę słuchając muzyki. Podziwiam też kilka drewnianych jachtów, tak dobrze mi znanych z przeszłości. Późny wieczór zaznacza nieprzyjemna sytuacja: czterech pijaniutkich durniów skacze po jachtach, usiłując włamywać się w poszukiwaniu wódki. Na koniec trafiają i do mnie. Na szczęście wyjątkowo mam pozamykane dokładnie z powodu zimna. Słyszę: “Ku… tu też zamknięte na klucz”… rezygnują ze sprawdzenia, a chwilę potem słychać syrenę policyjną i wszystko cichnie.

Pierwsza taka sytuacja w moim żeglowaniu morskim! Rano sympatyczna rozmowa z szefem Centrum, będą wnioski do do poprawy bezpieczeństwa, a delikwenci zidentyfikowani z monitoringu wylatują z hotelu. mam odczucie, że to jakieś szersze, choć nieco nowe zjawisko. Wrócę jeszcze kiedyś do tematu.

 

Po rozmowie z szefem odbieram części od tokarza. Kabestan daje się złożyć bez kłopotu i działa idealnie. Zawór także, jednak Albin cierpliwie i wielokroć reguluje ustawienia gazu, aż moje ucho dojdzie do wniosku, że wszystko jest tak jak wcześniej. Zależy mi na tym, przy krótkim skoku dźwigni gazu inne ustawienie wymagałoby ponownego przyzwyczajania ręki, by nie gasić niechcący silnika podczas manewrów. Z kolei ustawienie w przeciwną stronę pozwalałoby nadużywać wysokich obrotów, czyli forsować silnik, a bez efektów w postaci większej prędkości – obecne 5,5 węzła na spokojnej wodzie wystarcza w zupełności.

Żegnam więc sympatycznych i życzliwych mechaników i ruszam z powrotem na Gocław. Po drodze spotykam Jespera, “Michalina” stoi w “Pogoni”. Zamieniamy parę zdań i w drogę na spotkanie nowej załogi.

 

2020-07-11 sobota do 2020-07-19 niedziela

Nowa załogantka jest zainteresowana najbliższymi portami niemieckimi. Trasa więc obejmuje Stepnicę, Ueckermunde, Usedom, Monkebude, Stare Warpno, Altwarp, Trzebież, ponownie Stepnicę i powrót do Gocławia. pogoda jest niesamowicie zmienna, deszczowo i słonecznie, zimno i gorąco, wieje i brakuje wiatru – nudzić się nie można.

Postój w Stepnicy przypada na dzień drugiej tury wyborów, do komisji nie mamy daleko, trzeba chwilę poczekać na wejście.

Po głosowaniu udaje nam się obejrzeć wnętrze zabytkowego kościoła (najczęściej jest zamknięty), a potem spacer do Kanału Młyńskiego. Wieczorem “atrakcje”: pijany facet, obrażony na równie pijanych kolegów, wskakuje do basenu i usiłuje płynąć wpław na Zalew.  Wydzwaniamy na 112. W końcu zatrzymuje się przy pływającym falochronie, koledzy tam docierają ale nie umieją mu pomóc za to awantura i wrzaski trwają, policja i WOPR pojawiają się po niemal godzinie. Uff… można iść spać.

 

Ueckermunde, jak przed tygodniem. Stoimy na tym samym miejscu, wiemy skąd wyjąć klucz do łazienki pod nieobecność hefenmeistra, pyszny matjas w bułce na kutrze przy moście zwodzonym, trochę zwiedzania, zachwyca zadbana choć chaotyczna architektura, jezdnie, chodniki i zieleń. Kamienica na rynku z wykazem kolejnych właścicieli wymaga udokumentowania.

 

Kolejny port to Monkebude, zachwyt budzą zadbane posesje, plaża, Strandhalle, czyli restauracja przy plaży. No i na finał zwiedzania kolonia kilkudziesięciu gniazd jaskółczych na specjalnie przygotowanym słupie.

Kolejny dzień to ponowna wizyta w Usedom. Późnym popołudniem miasteczko wydaje się wymarłe, a wczesnym wieczorem nawet światła w oknach się nie palą. Tylko gdzieniegdzie niebieski odblask od telewizora. Pogoda jest dynamiczna, zmienność zachmurzenia i światła słonecznego oraz zamglenia powodują niesamowite efekty.

Czas na powrót do Polski.Oczywiście na początek Nowe Warpno, z niesamowitą atmosferą w marinie i urokliwą zabudową centrum. Ciekawa rozmowa z Kazimierzem Olszanowskim, który o Zalewie wie wszystko, umie i lubi opowiadać. Jest autorem strony Zalew Szczeciński i kawałek Bałtyku wg Kazimierza

Następnego dnia wpadamy na moment do Altwarp. Ta i kolejna wizyta owocują tekstem , do którego lektury zapraszam w dziale Rejsy do NIemiec. Potem także krótki postój w Trzebieży na obiad w “Portowej” i wreszcie znów ulubiona Stepnica. Jazda cały dzień w słońcu i z wiatrem, komfort.

Etap kończymy w Marinie Gocław, gdzie ma pojawić się kolejna załogantka.

 

2020-07-20 poniedziałek do 2020-08-25 sobota

W dniu 49 przyjechała Ewa, skorzystaliśmy z ładnej pogody i natychmiast ruszyliśmy do Stepnicy. Po drodze kółeczko koło Skolwina.

Stocznia na terenie zlikwidowanej huty, budująca morskie statki i niewielka przystań…

Dalej trasa objęła Wapnicę, Rybaczówkę w Karsiborze, Nowe i Stare Warpno i Lubczynę. Pogoda zmienna ale ogólnie wreszcie jest słonecznie i ciepło.

W Nowym Warpnie spotkałem się na sympatycznej rozmowie z burmistrzem  Jarosławem Burbą, który patronuje różnym żeglarskim przedsięwzięciom. Może za kilka miesięcy pojawi się efekt tej rozmowy.

 

Wizyta w Lubczynie to przede wszystkim spotkanie Zbyszka ze Zbąszynia, który przyjął od nas cumy, a potem ujawnił się jako czytelnik tej strony. Jego sympatyczna małżonka gości nas na ich jachcie, wcześniej spędzamy chwile “w ogródku”, czyli przy naszym stoliku pod namiotem kokpitowym.

Ostatni dzień to przejście przez Dąbie i Świętą na Gocław. Flauta, piękna panorama Szczecina, kąpiel w jeziorze, a przede wszystkim niesamowite wrażenia z żeglugi między szuwarami i drzewami. Ewa zachwyca się “Zakątkami żeglarskimi”. Nie możemy się zatrzymać, Intercity nie poczeka.

2020-07-26 niedziela do 2020-08-01 sobota

W południe wnuk przywozi Romka. Dwóch emerytów nie ma żadnego ciśnienia na szybkie żeglowanie. Większość niedzieli spędzamy na tarasie “Jachtowej”, co jakiś czas zamawiając “dwie kostki lodu” – sympatyczny kelner już sam wie, w co je opakować.

Ustalamy rasę: Stepnica, Nowe Warpno, Wapnica, Wolin, Kamień Pomorski. Ciepłe dni sprzyjają relaksowi. Układamy trasę posługując się ZNM – Zalewową Nawigacją Meteorologiczną, jako dżentelmeni pływający tylko z wiatrem i tylko na foku, taki sobie cel stawiamy i z dobrym skutkiem go realizujemy. Na szczęście udaje się także rozmijać z flotą kilkudziesięciu jachtów żeglujących od portu do portu ew ramach Etapowych Regat Turystycznych.

To ostatnie przejście po Zalewie w tym roku, w każdym porcie żegnam się z przyjaciółmi do następnego sezonu.

W Nowym Warpnie spotyka nas zaskakujące wydarzenie: podczas obiadu w tawernie u Zbyszka przychodzi silny szkwał z jasnego nieba. Gwałtowne zwijanie parasoli, wzmacnianie cum, Romek unosi cało piwa ze stolika do wnętrza tawerny.

Odtwarzacz video

00:00
00:21

Pojawia się niemiecki jacht, Bernhardt i Agnieszka mieli kłopoty, puściło mocowanie talii do bomu grota. Na szczęście mam na TEQUILI pasującą kutą szeklę.

Do Wapnicy przechodzimy “na skróty” przez Krzecką Mieliznę, korzystam z wcześniej zapisanego tracka, dzięki temu nie musimy się nawet zbliżać do budującej się sztucznej wyspy. Noc w Wapnicy urokliwa, poranek po niej nieco chmurny ale obiecujący.

Następnego dnia, już torami przejście do Wolina. Na szczęście flota  regat wychodzi z toru do Zatoki Skoszewskiej tuż przed naszym tam dojściem. mamy okazję oglądać gromadny start. Ponad czterdzieści jachtów idzie w lewo, tylko dwa na prawo. Nie umiem ich zidentyfikować z odległości, nie dowiem się więc jaki skutek przyniosła ta zagrywka.

Chwilę potem, już na torze, mijamy się ze słynną “Marią”. Dobrze, że po śmierci “Ludojada” jacht nadal jest eksploatowany i chyba w niezłej formie. Niestety spotkanie było tak zaskakujące, że nie zdążyłem zrobić fotki. 

W Wolinie tłok, mimo iż opuściła go flota regat, po raz pierwszy muszę stać z rufą na boi. Teraz przydaje się “kaczy dziób”. Długi wieczór spędzamy u kolegi z SAJ na jego LM 27 – to byłby jachcik dla emeryta!

Kamień Pomorski kończy ten etap. Udaje nam się posłuchać prezentacji organów w katedrze, posiedzieć na tarasiku pływającej kawiarni MARINA ONE, żegnamy się do kolejnego roku. Romek wyjeżdża z wnukiem, krótko potem pojawi się Paweł.

2020-08-02 niedziela do 2020-08-07 piątek

Sobotę spędziliśmy z Pawłem turystycznie w Kamieniu Pomorskim. Rano w niedzielę ruszamy przez Dziwnów na morze. Po drodze tankowanie. Stacja w Dziwnowie jest najwygodniejsza, może poza stacja w Hotel Marinie na Dąbiu. Szokuje tylko działanie, a raczej brak działania administracji morskiej, a już na pewno brak konsekwencji. Między mostem zwodzonym, a stacją z biegiem lat usypała się mielizna. Kilka lat temu dało się dojść TEQUILĄ do stacji łukiem, teraz trzeba czynić to bardzo szerokim łukiem. Brak jakiegokolwiek oznakowania (wystarczyłaby jedna czerwona pławka), za to Urząd Morski w Szczecinie dostawił dwie czerwone boje na podejściu do Kamienia Pomorskiego, może nie zbędne ale niekonieczne. Trudno nie pomyśleć o nich “urzędasy”.

 

Kolejne noclegi to Mrzeżyno, Kołobrzeg, Darłówko i znów Kołobrzeg, do którego musimy wrócić, by Paweł mógł łatwo dotrzeć do swojego auta czekającego w Kamieniu. .

Dominujące wrażenie z pobytu na wybrzeżu to TŁUM. Wydaje się znacznie bardziej tłoczno, niż w miejscowościach nad Zalewem. W Mrzeżynie niespodzianka: numer telefonu do obsługi portu (parkingowy, który także podłącza prąd) jest zmieniony. Dopiero za następnym pobytem odkryję, że na furtce na pirs umieszczono stosowne ogłoszenie.

 

Na morzu czasem wieje, czasem flauta. Jak flauta, to: “od tego Wam Towarzysze, partia i rząd dały silnik z zapłonem samoczynnym o mocy 8 KM, abyście z niego towarzysze korzystali dla pożytku ludu żeglującego…”  Jak wieje, to nie po dżentelmeńsku! Idąc ostro na wiatr musimy postawić grota. Po kilku tygodniach…

Nagrodą jest ponad 5 węzłów, w gustownym przechyle, Paweł zachwycony, a mnie lewy hals skutecznie zniechęca do pomysłu gotowania obiadu w drodze.

Postój w Darłówku, jak zawsze komfortowy i sympatyczny. Znów jednak refleksje na temat urzędniczych absurdów. Ktoś pozwolił na rozbiórkę zabytkowych spichrzów w porcie darłowskim, stanowiących przez lata znakomity element orientacyjny. Ktoś, może ten sam, może kto inny, pozwolił na budowę apartamentowca tuż nad awantportem. teraz on, widoczny z ponad 10 mil, stał się punktem orientacyjnym. Sam budynek robi znakomite wrażenie, jeden drobiazg: przesłonił część sektora widzialności latarni morskiej! Może w dobie elektroniki latarnie morskie odejdą do lamusa… na razie jednak pojawia się pytanie, czy Urząd Morski nie mógł pomyśleć o przeniesieniu światła na dach owego  apartamentowca?

 

2020-08-08 sobota do 2020-08-15 sobota

Rankiem po całonocnej podróży przyjechał z Radomia Mariusz. Ma tylko kilka dni, postanawiamy popłynąć do Mrzeżyna i z powrotem, sobotę wykorzystujemy na krótki wypad na redę. Trochę wieje, Mariusz – pierwszy raz na morzu – jest zachwycony falą i przechyłem.

Do Mrzeżyna zabieramy Emilię i Krzycha (ostatni ubiegłoroczny załogant). Wrócą do Kołobrzegu busem. Jest miło i plażowo, owocuje to kąpielą w czystej i dość ciepłej wodzie.

Po powrocie do Kołobrzegu zostaję sam, robię jeszcze krotki wypad z kuzynami z Poznania, mają dodatkową atrakcję w zatłoczonym Kołobrzegu. Pogoda upalna i plażowa, wieje mało,  pozwalam im zrezygnować z kamizelek – nie chodzą po pokładzie, kokpit głęboki.

 

Życie towarzyskie w marinie, słuchanie muzyki i nieodległej muszli koncertowej (Kołobrzeska Orkiestra Zdrojowa!), spacery z kijkami nordic-walking wypełniają kolejne dni. Wieczory są ciepłe, nocy z ogromna rosą, słoneczne dni chłodzone zimnym północnym wiatrem. 

Wreszcie postanawiam ruszyć na wschód… tam musi być jakaś cywilizacja. Pierwszy skok do Darłówka. Najważniejszym punktem jest pranie i suszenie, wygląda na to, że kolejne będzie już w domu.

W Darłówku czekam na otwarcie akwenu nr 6. Ciekawe, czy armia musi ćwiczyć w szczycie sezonu żeglarskiego, czy po prostu urządzają sobie plaże na koszt podatników. Dla mnie to kolejny dowód zbędności wojska w cywilizowanym świecie.

W Darłówku tłok i hałas jeszcze większy, niż w Kołobrzegu, marina “oblężona”: z jednej strony bardzo wesołe miasteczko, z drugiej jakaś prowizoryczna estrada, gdzie cały dzień ustawiają akustykę. Ubarwieniem dnia jest spotkanie przyjaciół z Sailforum, zmniejszamy nieco zapasy czeskiego piwa pozostawione przez Pawła. Wieczorem mam szczęście. Przypadkiem trafiam na transmisję meczu Ligi Mistrzów. Sympatyczny barman na prośbę któregoś z gości o włączenie “jedynki” albo “dwójki” odpowiada: “TEJ TELEWIZJI TUTAJ SIĘ NIE OGLĄDA” i proponuje Eurosport. Mecz niesamowity: Bayern Monachium – Barcelona 8:2!  Lewy ma zapewniony tytuł króla strzelców LM w tej edycji. Żal tylko bezradnego Messiego.

 

Decyduję: w sobotę przenieść się do Ustki. “Nie wieje” ze wschodu, więc jazda na silniku, tuż przy brzegu, opalanie, spokój. Nigdy tak blisko Jarosławca nie przepływałem.

W Ustce jestem wczesnym popołudniem, z braku miejsca każą mi stać po wschodniej stronie. Miejsce niezbyt wygodne, polery cumownicze daleko od siebie, prąd trzeba ciągnąc z daleka. Na szczęście bosman zwraca mi uwagę, że mogę cumować do gum na nadbrzeżu, które nie przylegają bezpośrednio do betonu. Postój okazuje się zaskakująco spokojny, po za dużym ruchem turystów. Obiad, spacerek, spotkanie z Rysiem I Kasią i ich białą Bestią. Umawiamy się na równoczesne wyjście w niedzielę, chcę zobaczyć ich nowy jacht na wodzie.

 

2020-08-16 niedziela  do 2020-08-18 wtorek

Upalne dni, “motoring” wzdłuż wybrzeża, od Ustki do Łeby, nie ma żadnych wydarzeń do opisywania, więc zajmę się kwestią manewrowania w portach w pojedynkę.

To, o czym tu napiszę, powinno być dla większości żeglarzy oczywistą oczywistością. Napiszę mimo wszystko, bo sposób podejścia do tematu może komuś się przydać, a codzienna obserwacja wykazuje, że z ta „oczywistością” jest różnie.

Często można zaobserwować manewry portowe całkiem licznych załóg, które nie radzą sobie, aby zdążyć z wykonaniem wszystkich czynności. Lepiej wychodzi to na przykład parom emerytów – tak powszechnie żeglującym pod banderami naszych bałtyckich sąsiadów, a i coraz częściej pod biało-czerwoną.

Jak zatem można poradzić sobie w pojedynkę, jeśli liczne składy nie nadążają?

Kluczem są dwie sprawy: Po pierwsze, sprawność w wykonywaniu podstawowych czynności manualnych. Po drugie, przemyślenie wszystkich tych czynności, tak by nie dać się zaskakiwać zmiennym sytuacjom.

W kwestii pierwszej: Należy umieć szybko klarować liny, wiązać kilka podstawowych węzłów, podać linę na keję itp. W kwestii drugiej: należy być gotowym do cumowania na obie burty, zależnie od okoliczności, mieć wszystko sklarowane i planować kolejne czynności, tak by nie tracić czasu na zbędne przemieszczanie się po pokładzie albo dodatkowe, niespodziane przygotowania.

Każdy samotnik dopracowuje się swoich tricków ułatwiających manewrowanie. Pokażę niżej moje.

Najpierw knagowanie cum. Knaguję bez zbędnego owijania, czy wielokrotnego obkładania liny. Zmniejszam ilość niezbędnych do wykonania ruchów i „oszczędzam miejsce”, na wierzchu będę mógł zaknagować kolejną linę. (Oczywiści, jeśli lina jest śliska, za cienka do knagi albo bardzo silnie obciążona, założenie kolejnej ósemki może być niezbędne). Co więcej: wykorzystując fakt, że jeden koniec liny jest zawsze przywiązany do jachtu, używam ten koniec w postaci pętli założonej na knadze.

Pętla z węzła ratowniczego zawsze da się rozwiązać ale przez lata używałem cum ze stałą zaplecioną pętlą i też było dobrze. Pętlę można założyć od wierzchu na knagę ale jeśli stawać mamy przy wysokiej kei warto ją przewlec poprzez nią.

Knagując należy pamiętać, by koniec zakładany na knagę był nieobciążony, w przeciwnym razie odknagowanie liny pod napięciem może okazać się bardzo czasochłonne i wymagające siły. Uwaga: w przypadku stosowanej przeze mnie długiej cumy dziobowej pracującej na obie burty, o czym niżej, ten „wolny koniec” to odcinek pomiędzy oboma knagami.

Kolejna kwestia, to klarowanie lin. Liny w użyciu są buchtowane ale niezwiązywane i, broń Boże, nie zwijane w słoneczko, które zawsze nam się splącze w razie konieczności użycia cumy. Cumy przygotowane do użycia są zaknagowane, wyprowadzone pod koszami i przez półkluzy i ułożone w buchtach na pokładzie.

Tu dwa moje osobiste tricki.

Na dziobie używam jednej długiej cumy. Jej dwie niemal połówki są przygotowane na obie burty. Środkowa część, to kilka zwojów, stanowiących luz pomiędzy knagami, zastępujący „koniec nieobciążony”, o którym wspomniałem wyżej. Czemu tak? Ano dysponuję możliwością łatwej regulacji długości obu cum albo cumy i szpringu. Długa lina może także stać się szybko holem. Drugi trick to wykładanie obu cum na kosz dziobowy, wtedy gdy podchodzę dziobem do kei (najczęstsze) mogę liczyć, że ktoś sięgnie po cumę i przytrzyma dziób, zanim uporam się z cumą rufową. Nie stosuję jednej długiej liny na rufie – z racji odległości knag oraz ilości przeszkód: rumpel, aftersztag, flagsztok, antena, koło ratunkowe itp. Dwie, o długości łódki każda, są bardziej funkcjonalne.

W bakiście kokpitowej mam jeszcze czwartą (czyli jakby piątą) linę, sklarowaną i gotową do użycia.

Co ważne: podstawowe cumy są pływające – dla zmniejszenia ryzyka wkręcenia we własną śrubę. To bardzo ułatwia życie.

Czasem staje się w dalbach. Wtedy warto rufowe cumy, zaknagowane na rufie, wynieść sobie do przodu – ja układam je na owiewce. Mogę wtedy założyć w biegu ze śródkokręcia pierwszą (zazwyczaj po nawietrznej) cumę, wyrzucić ją za burtę, tak by nie haczyła o reling i przejść do drugiej cumy. Także założyć na dalbę, wyrzucić i zapomnieć do czasu powrotu z dziobu. Pętle na końcach cum mogą się okazać za małe do dalb. Rozwiązanie jest proste: niewielka, nie zaciskająca się, pętla z węzła ratowniczego. W razie potrzeby przekładamy przez nią linę robiąc pętlę dowolnej wielkości. Taka pętla co prawda się zaciśnie ale mamy przecież łatwo rozwiązywalny węzeł ratowniczy.

Może się zdarzyć, że musimy stanąć longside. Dobrze byłoby mieć wtedy knagę na śródkokręciu i założyć prowizorycznie stamtąd jedną linę. Ja nie mam. Układam wiec na owiewce koniec cumy dziobowej i koniec rufowej. Mogę wtedy wyrzucić obie naraz na keję, pójść za nimi i mam jacht w rękach na obu szpringach. A potem jest czas na bieganie przed dziób i za rufę z cumami.

O ile tylko to możliwe staram się zakładać cumy na biegowo, to ułatwia i skraca wszelkie późniejsze manewry. Oznacza to też, że na jednej knadze rufowej powinny być cztery końce cum. Jednak jeden to wspomniana wcześniej pętla. Dwa to dwa normalne węzły knagowe. Ostatni koniec mocuję pętlą z węzła ratowniczego do kabestanu szotowego, zmniejszając ilość supłania na knadze.

Przygotowuję też odbijacze, po dwa na każdej burcie w najszerszym rejonie, przywiązane do linki relingu, nie do słupków, by można było je szybko przesuwać. Podczas przejścia kanałem portowym leża one na pokładzie, dla estetyki, wykopuje je na obie strony dopiero zbliżając się do basenu, w którym staję. Piąty odbijacz jest w pogotowiu, abym mógł go szybko założyć w miarę potrzeby. Jeśli staje longside, odbijacze na zewnętrznej burcie pozostają; dla bezpieczeństwa ale i z uprzejmości. To komunikat: „Możesz stanąć przy mnie”.

W kokpicie, czyli pod ręka leży krótki bosak (fajnym trickiem jest przechowywanie takiego bosaka wewnątrz bomu, o ile oczywiście jest on otwarty od strony noku i pusty). Krótki, bo operatywny, a jeśli krótki nie wystarczy, to i długi się nie przyda. Najczęściej służy do przytrzymania się o y-bom albo boję, jeśli cumę trzeba przewlec przez ucho, a wiatr odpycha. Czasem, by założyć pętlę na dalbę.

Bywają specjalne karabińczyki, zakładane na koniec bosaka, które można zatrzasnąć na uchu y-bomu, czy też boi. Mam taki od lat ( w świetnej realizacji Jacka Grabowskiego) i… nie używam, okazał się niekonieczny.

Inny patent, to haki na długim pręcie zakładane na ucho, a widziałem też specjalny hak do przytrzymania się o wytyk w trakcie cumowania – odpowiednik brestu, krótkiej cumy ze śródokręcia. Jedna osoba przytrzymuje, druga zakłada kolejno cumy.

Wiadomo, że wygodniej jest stać przy wytyku – pomoście od jego zawietrznej, tak by nie tłuc o niego burtą. Ja jednak wolę podchodzić po nawietrznej: wtedy wystarczy zatrzymać jacht i pozwolić się docisnąć burtą, bez dodatkowych zabiegów. Nie ma ryzyka oparcia się o cudzy jacht w przypadku, gdyby któraś z cum nie została założona dość sprawnie.

W Polsce istnieje dość egzotyczny obowiązek meldowania się administracji morskiej przy wejściu do portu. Wyciągam z tego swoistą korzyść. Zgłoszenie wygląda tak: „Kapitanat Iksowa, jacht TEQUILA na wejściu, jedna osoba, idę z Ygrekowa”. Co osiągam? Wypełniam obowiązek ustawowy, informuje słuchającą rozmów Straż Graniczną, że nie musi wsiadać w auto i jechać do kontroli zaraźliwego Szweda, co oszczędza funkcjonariuszom zbędnego trudu, a podatnikom pieniądze za paliwo. Najważniejsze: bosman dyżurny i użytkownicy w ruchu wiedzą, że wchodzi jacht z jedną osobą, a więc podejrzany o mniejszą zdolność manewrowania. Zapewniam Czytelników, że reakcja zawsze jest pozytywna: dają ciut więcej miejsca i czasu, nawet jeśli nie jest to dla mnie konieczne.

 

2020-08-19 środa do 2020-08-23 niedziela

Pięć dni upalnych. Po dobowym oczekiwaniu w Łebie na spóźnioną załogantkę (wraca na cztery dni Mariola) ruszam do Ustki, Darłówka i z powrotem. Cztery dni plażowej żeglugi, z przerywnikiem przedpołudniową ulewę właśnie w Darłówku. “Szwagier” spisuje się znakomicie, nawet na sporej fordewindowej fali, można sobie pozwalać na korzystanie z ostatnich dni lata. Z prognoz wynika, że koniec sierpnia będzie paradą kilku kolejnych niżów. To taka tradycja “bartłomiejowego sztormu” – zawsze około 24 sierpnia (św. Bartłomieja) nadchodzi pierwszy jesienny albo ostatni letni sztorm, a co najmniej załamanie pogody. Sprawdza się niemal co roku.

W Darłówku pustki w marinie. Jesteśmy jedynym jachtem gościnnym. Opiekuńczy bosman powierza nam kilka kluczy do budynku, na wypadek, gdyby w nocy wszedł jakiś jacht. Niepotrzebnie: nikt się nie pojawia. W trakcie spaceru po mieście czynimy obserwacje socjologiczne, porównując wczasowiczów z Darłówka i Ustki. W Darłówku jest wyraźnie wyższy procent patologicznych grubasów, nawet młodych i bardzo młodych osób. Także bardziej niechlujnie ubranych, mniej modnych i chyba bardziej hałaśliwych i tłoczących się przy kramach i smażalniach. Czy to coś znaczy? Wieczór w Darłówku jest upalny, jeszcze po północy temperatura przekracza 25 stopni. Po krótkiej probie tańców na betonie przy knajpce nad kanałem portowym rezygnujemy. I po co ta sukienka?! Lepszy zimny drink w znanym mi z poprzedniej wizyty barze. Dużo lepszy.

Przy wyjściu usiłuję zrobić zdjęcie “Zjawy IV” oczekującej na remont. Efekt mierny ale dla dokumentacji zamieszczam.

Przejście do Ustki po przedpołudniowej ulewie to bajeczna zmiana pogody na coraz bardziej słoneczną, ukoronowana zachodem słońca w morzu. Jarosławiec z bliska też wart obejrzenia.

 

W Ustce gościnność bosmanów zasługuje na specjalne podkreślenie. Raz jeszcze serdeczne podziękowania na ręce szefa Huberta Bierndgarskiego! Zachwycają, jak zwykle, odrestaurowane domki. Z punktu widzenia turysty rewitalizacja starej Ustki to pełny sukces.

Ostatni dzień to słoneczna, szalona jazda do Łeby, fordewindem na zrolowanym do połowy foku. Autopilot tylko raz przez całą trasę nie daje rady, wywozi jacht do półwiatru, zaczyna protestować, a plażowicze dostają zimny prysznic w pół burty. Przywrócenie zimą przez “Eljacht” ustawień fabrycznych owocuje pozytywnie.

 

W Łebie zastajemy istny zlot jachtów armatorów – członków SAJ: jest na sześciu! Po wyjeździe Marioli wsiądzie tu Jacenty, z którym pływamy na TEQUILI od pierwszego sezonu. To będzie już ostatni etap, a także czas na refleksje, zaczyna mi się układać tekst, który niekoniecznie się spodoba części Czytelników. Ale o tym we wrześniu.

 

2020-08-24 poniedziałek do 2020-08-30 niedziela

Poniedziałkowy poranek to wymiana załogantów. Adam z Agnieszką zabierają Mariolę autem do Gdyni, chwilę potem przyjeżdża pociągiem Jacek, zwany Jacentym. Szybko uzgadniamy, że nie chce nam się nigdzie płynąć, robimy sobie dzień senno-gastronomiczny. Debatujemy nad dalszą trasą. Na wstępie odrzucamy kierunek północny, po obejrzeniu prognoz i ostrzeżeń o zamknięciu “szóstek” zapada decyzja: płyniemy na Zatokę. Tam będziemy pędzić życie emerytów. Ktoś powiedział, że żeglarstwo byłoby pięknym zajęciem, gdyby nie konieczność przepływania od tawerny do tawerny. Decyzja jest tym łatwiejsza, że w tym samym kierunku rusza cała flotylla SAJ.

Po chwilowym załamaniu pogoda się poprawia, dwa przeskoki: z Łeby do Władysławowa i z Władysławowa do Helu są słoneczne i  plażowe, choć ten drugi to lawirowanie między deszczowymi chmurami. Udaje się niemal do główek, koło pławy Hi-S ubieramy sztormiaki na kąpielówki, a cumowanie odbywa się w potopie.Tak to efektownie wracam po trzech miesiącach na Zatokę. Spędzimy tu z TEQUILĄ  dwa najbliższe tygodnie, da mi to okazję, by wizytować z wody przystanie, które opisuję w nowym wydaniu locyjki ZATOKA GDAŃSKA.

Na początek jednodniowy wypad do Jastarni, gdzie spotykamy przyjaciół. Wracamy jednak szybko do Helu, bo tu jest CAPTAIN MORGAN.

Funkcja hotelowa i restauracyjna mniej interesuje żeglarzy, dla nas liczy się TAWERNA. Jest to miejsce niezwykłe. Zaczyna się od Szanownego Właściciela, cały personel jest życzliwy, uśmiechnięty (niezależnie od ruchu, upału i pory doby!) i pomocny. Ale clou to Sławek Cieślak. Niemal cały rok i niemal codziennie wieczorem gra na gitarze i harmonijce  śpiewa szanty, piosenki żeglarskie i czasem coś innego ale zawsze dobrego. Goście na sali otrzymują śpiewniki (w tym roku z powodu koronawirusa nie można korzystać z papierowych, jednak każdy ma smartfona i jeśli nie zapomni okularów, to wchodzi w zakładkę Śpiewnik Szanty na stronie pubu. Można zamawiać utwory podając numer strony.

Są tu pewne obyczaje:

– Sławek nie powtarza dwa razy tego samego utworu, inaczej “Bezpańskie Dziewczyny” albo “Gdzie ta koja” leciałyby po osiem razy  jednego wieczoru;

– Zamówienie strony 14 kończy definitywnie wieczór (sprawdźcie sami co to);

– Wtajemniczeni umieją zamówić utwór spoza śpiewnika – kilk atakich wykonawca ma w zanadrzy, opracowując na kolejny sezon;

– “Radio Szczecin” wymaga chórku żeńskiego (nie powiem, jak to załatwić!);

– Sławek chętnie widzi innych grających, zawodowców i amatorów;

– NAJWAŻNIEJSZE: PUBLIKA POWINNA ŚPIEWAĆ!! “Śpiewać każdy może, jeden lepiej drugi gorzej”.

A na środku tawerny wisi dzwon. Jeśli umiecie poprawnie wybić jedną szklankę (i macie rezerwę na karcie kredytowej), to spróbujcie to uczynić. Aplauz wszystkich obecnych gwarantowany!

Warto bywać w “Morganie”… To też ważny powód, dla którego stoimy kilka dni w Helu.

 

2020-09-31 poniedziałek do 2020-09-03 czwartek

Te dni minęły znów leniwie, zdążyliśmy jednak, mimo, iż “pośpiechem się brzydząc”, odwiedzić dwie mariny, w których nigdy nie byliśmy.

Pierwsza była Przystań Cesarska w Gdańsku. Opisał ją w SSI Jerzy Kuliński. Miejsce jest niesamowite. Teren postoczniowy, mocno naruszone zębem czasu hale, resztki pochylni, wertepy. Obok rosną budynki Młodego Miasta, stoi wspaniałe Europejskie Centrum Solidarności, dalej historyczne miejsca protestów robotniczych z lat 1970, 1980, 1988, które symbolizują Sala BHP ale przede wszystkim Pomnik Poległych Stoczniowców. W drugą stronę Muzeum II Wojny Światowej i wejście na Brabank – rosnące jak grzyby po deszczu apartamentowce nad Motławą, a dalej Stare Miasto (nie mieszać z Głównym Miastem). Sama Przystań Cesarska jest miejscem po prostu sympatycznym. Dobrze osłonięty, komfortowy postój, niezbędne usługi (prąd, woda, łazienki), spokój i względna cisza, ale nade wszystko zespół bosmanów kierowany przez Marcina PIerzchlewicza. Uczynni, sympatyczni, życzliwi dla swoich gości. Uwagę zwraca nietypowy system naliczania opłat: od długości i szerokości jachtu zarazem! Za to wszelkie usługi są zawarte w cenie. Właściciele przystani mają plany rozwojowe, w tym roku sparaliżowała je pandemia ale możemy sią spodziewać zarówno powiększenia liczby miejsc postojowych, jak poprawy standardu. Namawiam każdego.

 

Kolejne nowe dla mnie miejsce to Yacht Park Marina w Gdyni. Planik opublikował Don Jorge tutaj. Opisu spodziewajcie się w nowym wydaniu “ZATOKI GDAŃSKIEJ” Jerzego Kulińskiego, nad którym pracuję. (Oczywiście Cesarska też się tam znajdzie!).

Marina znajduje się w miejscu, gdzie dawniej stacjonowały dziesiątki “żółtków”, drewnianych bałtyckich kuterków, należących głownie do przedsiębiorstwa “Arka”. Dziś w tym miejscu stoi podwójny wieżowiec, a obok  na terenie zajmowanym kiedyś przez “Dalmor” powstaje szereg efektownych apartamentowców. W 2019 roku ruszyła tu marina, obliczona głównie na rezydentów.

Z odległości marina wydaje się mało przytulna.

To wrażenie znika jednak natychmiast. Wywołując “Yacht Park Marina” na kanale 12 VHF (nie kapitanat i nie Marina Gdynia) uzyskujemy informację o miejscu, które możemy zająć. Postój jest bardzo wygodny i bezpieczny. Zakłócają go tylko hałasy z miasta, niestety rzecz jak się wydaje w dzisiejszej Polsce nie do opanowania. Wnosząc, sporą ale nie przesadnie wysoką opłatę, uzyskujemy kod przysyłany SMS-em, otwierający bramki na pomosty, drzwi do łazienek, uruchamiający gniazda elektryczne na pomostach i prysznice. Bosmani są życzliwi i skuteczni i “Yacht Park Marina” stała się miejscem, które będę odwiedzał.

Kolejnym etapem ma być udział w Baltic Sail w Gdańsku. Będzie to końcowy akord wspólnego pływania w tym roku.

 

2020-09-04 piątek do 2020-09-07 poniedziałek

Kilka dni wcześniej, sam dla siebie niespodziewanie, zgłosiłem udział TEQUILI w “Baltic Sail” w Gdańsku. To odbywający się od lat zlot jachtów i mniejszych żaglowców. W tej drugiej grupie zabrakło żaglowców obcych bander, poza jednym: łotewską “Lipavą”. Powód oczywisty: niepewność wywołana pandemią. Bardziej dziwi nieobecność “Zawiszy Czarnego”, “Pogorii” i “Iskry II” – wszystkie trzy były w tym czasie w Gdyni. Zlot jest przedsięwzięciem porozumienia wielu portów bałtyckich, o szczegółach można łatwo dowiedzieć się z Internetu.

Stanęliśmy znów w Przystani Cesarskiej, mimo iż na Motławie postój był bezpłatny. Po zarejestrowaniu się na zlocie trafiliśmy do głównego namiotu, gdzie odbywał się Festiwal “Szanty Pod Żurawiem”. Tu wielkie rozczarowanie: w moich oczach, a raczej uszach, interpretacje piosenek Jerzego Porębskiego w koncercie  mu poświęconym były po prostu kiepskie. Nazwisko wykonawcy pominę.

Uczestniczyliśmy w uroczystości wręczenia Asi Pajkowskiej Topora Chwały Mórz. Oto “ta siekierka”:

 

Resztę piątku i cała sobotę wypełniły nie kończące się spotkania towarzyskie. Członkowie Bractwa Wybrzeża i kapitanowie większych jachtów nie mogli się uchylać od oficjalnych spotkań oraz wożenia turystów na redę i z powrotem. Niepozorna TEQUILA  dała nam szansę na wyłącznie przyjemności. Spotkania starych przyjaciół, poznawanie nowych, opowieści…. z jachtu na jacht, z tawerny do tawerny. 

W sobotę “Lipava” zaprezentowała regularną wojnę polsko-łotewską, pokaż rzeczywiście imponujący.

 

Chwilę wcześniej popis precyzyjnego manewrowania dał “Kapitan Borchardt”:

 

Niedziela to parada. Sprawnie i sympatycznie prowadzona przez NAJWIĘKSZEGO KAPITANA W POLSCE, który umiał opanować chaos wprowadzany przez nieprzytomnych uczestników, niezdolnych zapamiętać w której z sześciu grup płyną, ani nawet nazwy jachtu ich bezpośrednio poprzedzającego. Do tego doszli spóźnialscy, nie wpisani na listę, których Maciej cierpliwie lokował w kolejnych grupach.

Po minięciu mola w Brzeźnie zgłosiliśmy na VHF wyjście z szyku w lewo i odejście do Gdyni. Zawdzięczacie temu poniższa galerię. Trochę więcej (także filmiki) jest na Facebookowym profilu Armator-i-Skipper.

Po paradzie poszliśmy do Gdyni, znów do Yacht Park Marina. Tu zastał TEQUILĘ setny dzień rejsu, pożegnaliśmy się z Jacentym. We wtorek przyjedzie Grzegorz i to już będzie ostatni odcinek rejsu.

Prognozy na kolejne dni są nieciekawe, rano przyjeżdża do Gdyni Grzegorz, decydujemy się wykorzystać baksztagowy wiatr, który ma rosnąć i przeskoczyć do Kuźnicy. Jazda na samym foku jest piękna. Po drodze mijamy zakotwiczony  “Dar Młodzieży”, “Generała Zaruskiego” pod żaglami, a gdzieś przed dziobem kręci się ORP “Orzeł”. Po szybkim przelocie cumujemy do jachtu kolegi i dopiero wtedy doceniamy siłę wiatru. Zamiast zapowiadanych szkwałów do 25 węzłów wieje chwilami, według mojej oceny, zdrowa ósemka. (Faktycznie potem gdzieś czytałem, że koledzy zmierzyli i ponad 40 węzłów). Sześć cum, wszystkie odbijacze i stoimy. Rejs zakończony. 

Za rufą została wzburzona załoga i wspomnienia…

Przez TEQUILĘ przewinęło się 18 osób, w tym część absolutnych debiutantów, byli tez tacy, których nigdy wcześniej nie spotkałem. Eksperyment raz jeszcze się powiódł, wszyscy okazali po prostu się dobrym towarzystwem. Cieszyli się żeglowaniem, wpisywali w rutynę mojego żeglowania i mieli coś ciekawego do opowiedzenia. Och… i oczywiście cierpliwość do wysłuchiwania mojego gadania!

Poza kilkoma przystaniami na ul. Przestrzennej na Dąbiu oraz Kamminke  i Świnoujściem na Uznamie oraz Sopotem byłem we wszystkich portach i przystaniach na zachód od Górek Zachodnich. Oczywiście tych dostępnych dla jachtu o zanurzeniu 1,5 m. Zebrałem trochę obserwacji, niestety część z nich nie jest optymistyczna. Znów spotkałem wielu przyjaciół, dawnych i nowych, mnóstwo życzliwości i pomocy.

Tegoroczny program powrotu do Danii i eksploracji szwedzkiej strony Sundu musi zostać odłożony do przyszłego roku…. o ile znów nas nie spotkają idiotyczne ograniczenia biurokratyczne. I od razu uwaga: nie jestem zwolennikiem płaskiej Ziemi, twierdzę tylko, że rządy różnych krajów, w tym szczególnie rząd niełaskawie nam panujący zachowały się właśnie tak, jak napisałem: idiotycznie i biurokratycznie. Było o tym w relacji na bieżąco, więc dosyć na tym teraz.

 

A żebyście nie myśleli, że mam dość, to powiem tylko tyle: piszę to w trakcie wielodniowej włóczęgi po Zatoce. Byłem nawet – pierwszy raz wodą – w sympatycznym i wygodnym Błotniku.

THE END