Cuchnąca rybą i smołą łódź powoli wpełzała w Głębię Północną. Hornblower nie widział nic, tylko po zmianie wysokości i długości fali odgadywał, że są już blisko celu.
Na dziobie Brown – w ostatniej chwili zdecydował się zabrać ze sobą swego lokaja, a dawniej sternika kapitańskiego barkasa i towarzysza epopei zimowej ucieczki przez Francję – obdarzony niezwykle dobrym wzrokiem Brown, stał wyprostowany wpatrując się w ciemności. Fala zanikła już zupełnie, musieli być w ujściu rzeki. Nagle Brown odwrócił się twarzą ku rufie: – Sir, czuję zapach lądu. – W tej chwili i Hornblower poczuł znajomy zapach sosen. Odwracając się do sternika rzucił szeptem: – Panie Gerard, ster na nawietrzną. Lądujemy.
Łódź zwróciła się dziobem pod lekką nocną bryzę, jeszcze kilkanaście uderzeń wioseł i pod stępką zaszurał miękki rzeczny piasek. Hornblower rozkazał: – Z łodzi! – i sam wyskoczył w płytką wodę.- Panie Gerard niech któryś ukryje w krzakach wiosła. Brown, wybijcie otwór w dnie i zepchnijcie łódź na wodę. Tylko cicho wszyscy, na miły Bóg!
Gdańsk 1807 – 1812
Rozległo się kilka stłumionych uderzeń toporka w dno, chwilę potem zepchnięta łódź oddaliła się. Zanim zatonie, prąd rzeki wyniesie ją na głębszą wodę, gdzie nie zwróci niczyjej uwagi. „Jakiś biedny rybak stracił wszystkie środki do życia” – przemknęło przez myśl Hornblowerowi, lecz natychmiast odwrócił się i ruszył w głąb lądu, a jego czterej ludzie za nim. Po chwili pojawiły się przed nimi majaczące w mroku, nieco ciemniejsze kształty chałup. Hornblower gestem nakazał, by obejść je z lewej strony. Po kilku minutach domostwa zostały za nimi. Szli teraz wąską piaszczystą drogą, pomiędzy powykręcanymi przez zimowe sztormy sosnami. Gdzieś po zawietrznej musiała być twierdza. W powietrzu unosił się zapach rozgrzanego podczas upalnego dnia igliwia, Hornblower czuł, jak co jakiś czas wdziera się w nie struga zimna napływającego pomiędzy wydmami z północną bryzą. Nagle, ni stąd, ni zowąd rozległ się głos:
– Co je za diôbéł? Qui est là?!
– Qui demande? – ostro zapytał Hornblower.
– Anton Bronk, Monsieur – zza piaszczystej wydmy wyłoniła postać mężczyzny. Ludzie Hornblowera obstąpili go wokół. Mężczyzna, rozejrzał się zaniepokojony. Hornblower zrobił krok do przodu, tak by tamten mógł dostrzec mundurową kurtkę.
– Kim jesteście człowieku? Co tu robicie?
Anton Bronk okazał się, jak sam powiedział, Kaszebą… Kashubian, wyjaśnił po francusku, pochodzącym z miasteczka położonego o dwa dni marszu na zachód. Kilka lat wcześniej dostarczając mąkę do Gdańska, został zatrzymany przez żołnierzy francuskich do prac przy fortyfikacjach. Dość szybko nauczył się języka, a gdy pomocnik młynarza zmarł na jakąś tajemniczą chorobę, zatrudnił się na jego miejsce.
Bronk próbował się bezskutecznie dopytywać, kim są ludzie, którzy go zatrzymali, Hornblower jednak zbył go krótko:
– Ja tu zadaję pytania.
Bronk okazał się nieustępliwy:
– Nie jesteście Francuzami ani Prusakami, Monsieur…
Hornblower nagle się zdecydował:
– Jesteśmy marynarzami floty Jego Królewskiej Mości Króla Anglii. Walczymy z Francuzami.
– Bogu niech będą dzięki. Wygonicie tych diabłów stąd?!
Teraz rozmowa potoczyła się żwawiej. Bronk okazał się całkiem rozmowny, a kilka minut później Bronk zabrał Anglików do niewielkiej chatki w której mieszkał samotnie. Jak się okazało, Bronk słyszał już o tym, że cesarz jest w Gdańsku i ma wizytować Wisłoujście.
Hornblower znów powrócił myślą do swoich rozważań. Jako pewnik można było przyjąć, że wizyta odbędzie się za dnia i nie potrwa dłużej, niż kilka godzin, a cesarz przypłynie łodzią dowożącą zaopatrzenie twierdzy albo zajętym czasowo statkiem gdańskim. W obu przypadkach może mu towarzyszyć co najwyżej kilkanaście osób. Trudno natomiast było przewidzieć, gdzie cesarz wsiądzie na łódź, zresztą próba jakiejkolwiek akcji w mieście byłaby samobójstwem.
Sama twierdza, otoczona fosą i murami, z tylko jednym wejściem z lądu bronionym potężną bramą była także niedostępna w sposób oczywisty. Jedyna myśl, jaka się nasuwała, to atak na wodzie – najbardziej naturalny dla marynarzy. I to atak w drodze powrotnej, która zapewne nastąpi po obiedzie, kiedy czujność otoczenia Napoleona, oswojonego już z łodzią i rzeką, będzie obniżona.
Wisłoujście na przełomie XVIII i XIX wieku
– Chcemy dokonać zamachu na Napoleona – rzekł, po czym zreferował swoje przemyślenia, kończąc pytaniem, co Bronk może pomóc.
– Pòlsczi Hôk! – zawołał Bronk i zanim Hornblower zdążył zadać pytanie, wyjaśnił: – Polska Łacha, to taka mielizna w ujściu Motławy do Wisły. Tam mogłaby ukryć się w zaroślach i czekać łódź. Nikt nie będzie podejrzewał łodzi płynącej od Gdańska… Tylko wasza łódź nie przejdzie niezauważona ani północnym ani zachodnim przejściem.
– Musimy mieć na Wiśle łódź, wylądujemy pod osłoną nocy na plaży i przejdziemy przez półwysep. Skąd możemy zdobyć łódź? – zwrócił się do Bronka.
– Rybacy są w Górkach, ale to niewielkie łodzie. Pomieszczą najwyżej kilka osób. Może spróbować zdobyć szkutę w Plonemdorf, ona pomieści ze dwa, trzy tuziny ludzi? Tam zawsze nocuje kilka szkut idących do Gdańska albo w górę rzeki. Mógłbym was przeprowadzić przez Górki.
– Porwanie szkuty wywoła alarm, nie zdołamy się ukrywać przez tyle godzin. Musielibyśmy porwać pustą szkutę idącą w górę rzeki. To jednak dwudziestu flisaków, nie obejdzie się bez hałasu.
Hornblowerowi przypomniała się nocna lektura „Découvrir la Prusse et le Ville libre de Dantzig”:
– A czy dałoby się kupić galar? Wiem, że galary, czy też komięgi często używa się do żeglugi tylko w jedną stronę, po rozładunku w Gdańsku, są sprzedawane na opał. Na pokładzie damy radę zmieścić oddział, nikogo nie powinno zdziwić, że nabywca prowadzi go z prądem w kierunku Neufahrwasser, Jeśli cichu zatrzymamy się koło tej Polskiej Łachy, to w Gdańsku nikt nie będzie się zastanawiał, a zanim ktoś zdziwi się jego postojem, to będzie już pora naszego ataku. Musimy znaleźć sposób przeprawienia naszych ludzi przez Wisłę. A może lepiej? Da się przeczekać na prawym brzegu rzeki? Może w tej odnodze, co oddziela wyspę Holm?
– Tak, galar nie wzbudzi tam podejrzeń.
– Tak też zrobimy. Oddział ukryje się w zaroślach, poczeka na galar. Kto go kupi i kto poprowadzi?
– Wystarczy do tego trzech, czterech ludzi, trzeba ich przewieźć łodzią na Motławę. To da się zrobić, tutejsi rybacy wiślani ich przeprawią, nikt o świcie nie zwróci na to uwagi, codziennie wiozą do Gdańska ryby z nocnego połowu. Trzeba tylko zapłacić. Umówimy ich, żeby czekali na prawym brzegu. Nie będzie pytań.
Po chwili przerwy Hornblower kontynuował:
– Zakupu musi dokonać ktoś mówiący po polsku albo po niemiecku.
– Ja to zrobię. Przedzieli mi pan czterech silnych marynarzy do wioseł i sternika. Trzeba mieć pieniądze, najlepiej gdańskie monety, szelągi i grosze.
– Mamy pieniądze pruskie i francuskie, dostaniesz. – odparł Hornblower – Oddział na galarze musi wiedzieć kiedy ruszyć. To dwie mile od Twierdzy, trzeba zdążyć na spotkanie łodzi cesarskiej.
– Kiedy przyprowadzimy galar, to ja wrócę do twierdzy, do młyna. Gdy tylko łódź cesarska będzie wypływać ukradnę konia i was zawiadomię.
Plan był zarysowany. Pozostało tylko jedno pytanie: kiedy?
Tu sprawa wydawała się oczywista. W Twierdzy o wizycie cesarskiej będzie wiadomo co najmniej na dzień wcześniej. Bronk przechowa u siebie Browna i przekaże mu informację. Brown nieźle sobie radzi z francuskim, dogada się z Bronkiem. Łódź z „Nonsucha” będzie oczekiwać w pobliżu plaży codziennie po zachodzie na sygnał Browna, aby go zabrać na okręt.
– Brown, słyszeliście wszystko, zostajecie. Codziennie zaraz po zachodzie. Zróbcie sobie pochodnię, żeby dać łodzi sygnał. Panie Gerard, ruszamy na plażę, musimy spotkać Montgomery’ego przed świtem.
c.d.n.