Komandor Horatio Hornblower spacerował niecierpliwie po rufowej galerii 74-działowca „Nonsuch”, flagowego okrętu niewielkiej eskadry, której był komodorem. Początek czerwca na wschodnim Bałtyku był mglisty i Hornblower, pomimo nadchodzącego świtu, raczej wyczuwał, niż widział za rufą, obecność pozostałych okrętów eskadry: dwóch korwet: „Lotus” i „Raven” , kutra „Clam” oraz dwóch keczy bombowych: „Moth” i „Harvey”. „Nonsuch” sunął cicho na południe, pędzony wzdłuż wybrzeża Kurlandii lekkimi powiewami docierającymi aż gdzieś znad Zatoki Botnickiej. Były lodowate i to zderzenie zimnego północnego powietrza z parną wilgocią północnoeuropejskiej wiosny powodowało mgły zalegające znaczną część doby wzdłuż wybrzeży, hen aż po Pomorze szwedzkie.
Mgła… mgła…. to może być ta szansa, której potrzebuje. Niecierpliwym krokiem wszedł do swej komodorskiej kabinki. Obszedł grube ciężkie cielsko prawo burtowej dwunastofuntówki i znów – po raz który tej nocy?! – zasiadł przy swoim biurku. Przed sobą miał opartą o kamionkowe naczynie do serów książkę. „Découvrir la Prusse et le Ville libre de Dantzig” – dość szczegółowy i, co ważne, aktualny, opis Prus Zachodnich. Znaleziono ją w bagażu jego pisarza i tłumacza Brauna, który leżał teraz w bandażach przywiązany do koi w lazarecie. Czy to możliwe, że jeszcze kilka dni temu Braun został w ostatniej chwili powstrzymany przez młodego Somersa przed dokonaniem w cesarskim pałacu Peterhof zamachu na władcę Wszechrosji Aleksandra?! Ta myśl nieuchronnie obudziła w Hornblowerze wspomnienie bujnych białych piersi hrabiny Canerine, które dokładnie poznawał w tej samej niemal chwili, gdy jego oficerowie wyprowadzali z pałacu obezwładnionego w ostatnim momencie Brauna. A Barbara? Niedawno poślubiona małżonka, kobieta cudowna, mądra, piękna i oddana, opiekująca się, po śmierci jego pierwszej żony Marii, jego synem Ryszardem. Uczyniła to tylko z sentymentu wobec tego, co ich połączyło wcześniej, podczas pamiętnego rejsu wokół Hornu na „Lydii”. Mógł być zresztą pewny, że potężny ród Wellesley’ów, który nie sprzeciwił się ślubowi siostry Wellingtona, Barbary z prostym, choć powszechnie cenionym komandorem, zniszczyłby go bez skrupułów na wieść o podobnym wiarłomstwie.
Nie! Trzeba wrócić do roli komodora I klasy, oficera Jego Królewskiej Mości, który ma do wykonania zadanie. Zadanie niewiarygodne. Raz jeszcze słowo po słowie zaczął analizować poufną rozmowę z ambasadorem Jego Królewskiej Mości przy dworze carskim. Usunąć tyrana.
Usunąć tyrana! Co stanie się, gdy Bonaparte zniknie? Czy Grand Armeė pójdzie i tak na Rosję? Może i nie. A wtedy Rosja uniknie śmiertelnej walki o przetrwanie ale też straci okazję podboju Prus i państewek Rzeszy, Brytania nie zyska, zamiast sojusznika, nowego potencjalnego rywala na kontynencie. Blokada kontynentalna się załamie, Wellington szybko dokończy wojnę na Półwyspie Iberyjskim, przed końcem roku może być „Pax Britannica” w Europie. A marynarka królewska będzie mogła zrobić porządek z krnąbrnymi Amerykanami.
Zdecydowanie, to jest rozkaz, choć otrzymany w dziwaczny sposób, bez dokumentu na piśmie i to rozkaz, którego wykonanie może uratować Anglię i Europę od lat wojny. Co więcej: rozkaz, którego wykonanie leży w jego, Hornblowera możliwościach. Po raz dwudziesty spojrzał na opis latarni morskiej Wisłoujście, właściwie to całkiem potężnej warowni, zbudowanej niegdyś przez gdańszczan, do obrony wejścia w Wisłę. Zbyt potężnej dla jego eskadry. Trzeba posłużyć się rozumem, a nie gołą siłą. Tak, za dnia musi porozmawiać z Bushem.
Podwójne uderzenie w dzwon powiedziało Hornblowerowi, że to już piąta rano. Zrzucił niedbale na pokład kabiny kurtkę, spodnie mundurowe oraz koszulę i położył się do koi. Zanim usnął kamiennym snem, znów przypomniał sobie niezwykłe talenty hrabiny.
Gdy się obudził, czerwcowe słońce stało wysoko i już rozpędziło nocne mgły. Jego mundur i świeża koszula leżały porządnie złożone na kuferku. Jak zwykle zadumał się, kiedyż to Brown, jego sternik i lokaj zarazem, zdążył je uporządkować. Zaledwie skończył się ubierać, do kajuty wszedł Brown.
– Pańskie śniadanie, sir. – obwieścił stawiając na stole tacę. – Idziemy pod marslami ma południe, reszta eskadry za rufą. Komandor Bush prosi o chwilę rozmowy, kiedy panu będzie to dogodne.
– Zapytaj pana komandora, czy zechciałby wypić filiżankę kawy ze mną zaraz tu w kabinie.
Kilka chwil potem Hornblower usłyszał stukanie drewnianej nogi Busha schodzącego trapem z pokładu rufówki. Zasiedli przy małym stoliku, Brown nalał im do kubków gorącą kawę i podał świeżutkie drożdżowe bułeczki, jeszcze gorące po wyjęciu z pieca. Luksus ten zawdzięczali zaopatrzeniu przyjętemu na redzie Kronsztadu na okręty eskadry niespełna tydzień temu, dzięki łaskawości marszałka dworu Koczubeja. Spojrzał w twarz przyjaciela, tak, bezsprzecznie był to chyba jedyny przyjaciel, jakiego miał. To już tyle lat…. Poczynając od pamiętnej służby na „Renown”, gdy Bush był jeszcze porucznikiem starszym od niego stażem, potem epopeja „Lydii” (tam poznał Barbarę), hiszpański rajd „Sutherlanda”, niewola i podróż do Paryża po oczywisty wyrok cesarskiego sądu, ucieczka i triumfalny powrót do ojczyzny. I Mariė, tak, Mariė… a w tym czasie jego głupia, kochająca Maria umierała na odrę… Ocknął się nagle z zamyślenia na widok Busha wpatrzonego w twarz swojego dowódcy. Nie, prostolinijny Bush, mimo iż przyjaciel, nigdy nie pojmie jego rozterek. Czas wracać do rzeczywistości.
– Panie Bush – zaczął formalnie – mamy do wykonania zadanie specjalne…
Dwie godziny później nadal rozmawiali, tym razem już spacerując po nawietrznej pokładu rufowego, wyćwiczonym jeszcze na fregacie rytmem, wykonując po każdych ośmiu krokach jednoczesny obrót bez przerywania rozmowy. Tam, na „Lydii” tych kroków mogli wykonać tylko trzy, liniowiec był jednak nieporównanie bardziej przestrzenny od fregaty. Grupka młodszych oficerów stłoczonych po zawietrznej bezskutecznie usiłowała z ruchu ich ust odczytać, jaki też plan szykuje dowódca eskadry. Oni jednak konferowali, nie zwracając na nich uwagi, aż wreszcie – tuż przed porą wydawania obiadu – szczegóły były dopięte. W chwili, gdy skończyli, pojawił się porucznik Hurst, pierwszy oficer, pytając, czy może zwrócić się do dowódcy okrętu.
– Oczywiście panowie, czyńcie swoją powinność –odrzekł Hornblower – ja będę u siebie w kabinie.
Ledwo zdążył wejść do niej, rozległy się gwizdki zwołujące podwachtę na obiad. A minutę później Brown podał posiłek i jemu.
Nieco ponad dobę później eskadra znalazła się na wodach Zatoki Gdańskiej. Na rozkaz Hornblowera okręty stanęły w dryfie tuż poza zasięgiem widoczności z lądu. Gdzieś na południe, w głębi zatoki był Gdańsk, nieco bliżej na południowy zachód powinna być niska, piaszczysta mierzeja, na której końcu znajdowała się mała miejscowość Hel. W poobiedniej porze Hornblower kazał wezwać na „Nonsucha” dowódców z mniejszych okrętów.
Nad pokładem rufowym rozciągnięto tent, pod nim ustawiono stół, na którym porucznik Hurst rozłożył mapy. Brown wyczarował skądś wazę zimnego ponczu. Tuzin oficerów rozsiadł się wokół, z kubkami w rękach, słuchając w skupieniu swego dowódcy.
– Panowie oficerowie – rozpoczął nieco pompatycznie Hornblower – stoi przed nami zadanie specjalnej wagi. Wywiad rosyjski powziął wiadomość, że w tych dniach tyran będzie przebywał w Gdańsku. Mamy niepowtarzalną szansę uratować świat przed dalszymi konfliktami…
– Nie może być! – krzyknął jeden z midszypmenów.
– Panie Gerard – warknął natychmiast Bush – kwestionuje pan słowa swojego dowódcy?
– Nie… sir. Przepraszam sir. – wyjąkał zaczerwieniony od stóp do głów Gerard.
– Panowie, zatem pozwólcie mi kontynuować – rzekł Hornblower i bez żadnej przerwy zaczął wykładać plan. – Zgodnie z danymi wywiadu rosyjskiego, Bonio zatrzyma się w rezydencji gubernatora Jeana Rappa. To tutaj, Długie Ogrody, da się tam dotrzeć tylko lądem, misja będzie niemal samobójcza i rokująca niewielkie szanse powodzenia. W tak wielkim pałacu służby i wojska będzie pewnie liczyć się w setkach. Cały garnizon, to około ośmiu tysięcy ludzi, na szczęście pozbawionych jakiegokolwiek okrętu.
Rezydencja gubernatora Wolnego Miasta Gdańska – Pałac Mniszchów na Długich Ogrodach (fot. Internet)
Wokół stołu panowała cisza. Jedenaście twarzy wpatrywało się z napięciem w dowódcę.- Na naszą korzyść panowie, powinno przemawiać jednak to, że po pięciu latach okupacji gdańszczanie i okoliczna ludność… jak jej tam?… aha: Cachoubes, ma serdecznie dość żabojadów. Zaczniemy zatem od zasięgnięcia języka. Żaden z panów nie mówi po francusku, niemiecku, ani po polsku, nieprawdaż? Rozległo się skrępowane przytakiwanie. – No cóż, będę zmuszony się udać na ląd osobiście.- Gestem stłumił pomruki protestu. – Gdybym nie powrócił, komandor Bush poprowadzi eskadrę, podejmując działania zgodnie z naszymi rozkazami. – na co Bush milcząco skinął głową.- Panie Montgomery – kontynuował Hornblower, zwracając się do III oficera z „Nonsucha” – dziś wieczorem wkradnie się pan barkasem do przystani w Helu i porwie łódź rybacką. Barkas proszę obsadzić przytomnymi i trzeźwymi marynarzami, przydzieli pan też panu Gerardowi dwóch ludzi do obsługi porwanej łodzi. Zabierzcie tylko kordelasy i noże. Ja przesiądę się na „Raven”, pan Cole podejdzie nią na odległość dwóch mil na SE od cypla. Tam spotkamy się z panem Montgomerym i porwaną łodzią. Wyląduję łodzią niedaleko twierdzy. Garnizon tej cytadeli – pokazał palcem na latarnię morską – musi być stosunkowo nieliczny, lecz dobrze poinformowany. Zapewne Bonio zechce dokonać inspekcji osobiście. To dla nas może być okazja.
Mierzeja helska.
Panie Montgomery, po rozstaniu z „Ravenem” skieruje pan barkas na tę plażę. Widzi pan? Nazywa się Mielizna Północna. W tym miejscu po dokonaniu wywiadu, wsiądę na barkas razem z Gerardem i jego ludźmi. Ma pan czekać z barkasem tylko tak długo, jak będzie to możliwe bez wykrycia po osłabnięciu mgły. „Raven” zaś będzie oczekiwał na barkas poza zasięgiem widoczności z lądu, po czym dołączy do eskadry.- Jeżeli wszystko jasne, to proponuję jeszcze po pół kubeczka tego specjału, zanim udacie sie panowie do swoich obowiązków. Mr Vice, the King!
Somers, najmłodszy z midszypmenów, wydał pulchne policzki, wzniósł kubek i wyrecytował jednym tchem:
– Za Miłościwie Nam Panującego Króla Jerzego, za Księcia Regenta, za Królewską Marynarkę i Ich Wysokości Lordów Admiralicji, no i na pohybel żabojadom i Boniowi! –
Dwanaście kubków zostało przechylonych ku wargom, dwanaście gardeł zwilżył chłodny wciąż nektar, tak pożądany w upalny dzień. Nierówny stukot odstawianych kubków zakończył naradę.
Chwilę potem oczekujące przy burcie liniowca łodzie odwiozły dowódców na ich okręty. Operacja była rozpoczęta.
c.d.n.