Przegląd Niemiec Wschodnich w roku 2016

To jest relacja z rejsu po portach Niemiec Wschodnich w roku 2016. Składa się z trzech połączonych tu odcinków pierwotnie opublikowanych latem 2016 w SSI Jerzego Kulińskiego.

TROCHĘ WSCHODU W ZACHODZIE

Don Jorge, dość często pisuję tui krytyczne o jakości usług dla żeglarzy w polskich portach. Wychodzę z założenia, że w XXI wieku, ciągle jeszcze w zjednoczonej Europie port jest wizytówką kraju, a żeglarze mają prawo do godnych warunków i bezpiecznego postoju. Niektórzy mogą odnieść wrażenie, że jestem malkontentem nie doceniającym postępu, jaki Polska uczyniła w ostatnich latach. Otóż nie. Ci, co mnie znają, wiedzą, że doceniam. A na dowód, że źdźbło w oku sąsiada też umiem dostrzec kilka obserwacji z Wolgastu.

Wolgast. Piękne wschodnioniemieckie miasteczko. Pisałem o nim rok temu tutaj, a opis w Kulińskiego “Wybranych portach Niemiec wschodnich”, mimo upływu kilku lat nie stracił nic na aktualności. Miasteczko nadal senne, nie tylko wieczorem, deski pomostów nadal spróchniałe. w stoczni Horn buduje się nowa hala. Jak u nas, małe stocznie się rozwijają, a na przykład sąsiednia Peene Werft, o ile wiem, jest w upadłości mimo prywatyzacji. Tam też wina Tuska?

Marina Horn robi niesamowite wrażenie. Cały teren zastawiony jachtami i małymi stateczkami w remoncie, jakieś ciągniki, ciężarówka marki “Robur”, trawersy, podnośniki, stojaki na maszty. Dopiero po dłuższej chwili można się zorientować, że to nie złomowisko ani bałagan, a zakład przemysłowy w idealnym porządku.

Trochę gorzej wygląda z sakramentalną “jakością usług” dla żeglarzy. Postój wygodny, mimo podeszłego wieku pomostów, gęsto rozmieszczone knagi, słupki elektryczne. Na kranach z wodą tabliczki zakazujące użycia jej do picia!

Dalej jet gorzej. “Hafenmeister” urzęduje do 1800. A most zwodzony otwierany jest o 1745. No i żeglarz nie ma jak zapłacić za postój i wykupić żetonów do prysznica. Rano “Hafenmeister” powinien pojawić się o 0900. No i znów wybór: albo płyniemy albo uczciwości podporządkowujemy terminarz rejsu. Z ubiegłego roku pamiętam, że sprawy można było załatwiać w przyległym bistro, cóż… tym razem zastaliśmy drzwi zamknięte. Żeby było ciekawiej, ciepła woda jest w jednej z trzech umywalek, a ogłoszenie stanowi, iż jest wyłączana o 2100. Także dostęp do śmietnika jest ograniczony w czasie. Nie pojąłem logiki tego. Pojęcie wi-fi chba nie istnieje w porcie i w mieście!

Spacer po mieście przynosi oczekiwane przyjemności podziwiania krzywych wąskich uliczek, kamieniczek z “pruskiego muru”, ceglanego gotyku kościoła (w kościele koncert “trzech tenorów słowiańskich”), zabytkowego promu kolejowego, mostów i knajpek.

A na deser niespodzianka, plakaty “Uczcie się polskiego”.

Fotka wyjaśnia wszystko.

Fot.1 Uczcie się…

Duńskie Morze Południowe zostawiamy na kolejny rok, mam dość wojowania z przeciwnymi wiatami, przecież ja pływam tylko na fok i z wiatrem.

A więc na razie pozostajemy w Niemczech wschodnich.

RÓŻE I CIERNIE

Włóczęga po portach daje okazje do różnorakich obserwacji. Radujących i smucących. Doceniam sukcesy „Polski w ruinie”, szczególnie (choć nie tylko) widoczne na Zachodniopomorskim Szlaku Żeglarskim. Doceniam znakomitą poprawę relacji z funkcjonariuszami. I doceniam poprawę sposobu bycia obsługi marin. Widzę też słabości. Tym bardziej denerwujące, że niekonieczne, nie wynikające z braku warunków, czy pieniędzy, a najczęściej z zaniechań i niedociągnięć organizacyjnych.Przyjaciele mówią mi często, że zbyt „zrzędzę” i wymagam za dużo od zarządców portów polskich. Absolutnie się z tym nie zgadzam. Jeżeli mieszkamy w hotelu oczekujemy spokoju, komfortu (adekwatnego do ceny) i uprzejmej obsługi. U mechanika profesjonalnej naprawy auta. U lekarza kompetentnej porady i empatii. W portach kupujemy za niemałe czasem pieniądze usługę, czy też raczej pakiet usług, i mamy prawo oczekiwać należytego wykonania umowy. Niektórzy starsi może pamiętają mój spór z 2008 roku „o 12,60 zł” z Urzędem Morskim w Słupsku, który pobierał opłaty za postój w Ustce nie zapewniając w zamian NIC poza miłą rozmową radiową z bosmanatem. Urząd musiał w końcu uznać racje! Udało się zaszczepić SAJ-owi troskę o tę problematykę, z osiągnięciami niestety gorzej. Ale nie zrezygnujemy.

Dwa lata z rzędu przebywałem w „wybranych portach Niemiec wschodnich” – potwierdzając nieustającą aktualność opisów Jerzego Kulińskiego w przewodniku pod tym samym tytułem . Oczywiście skłania to do porównań.

Kompleksów mieć nie musimy. Nasze miasta są zadbane podobnie, trasy ekspresowe lepsze, niż niektóre odcinki A11, polskie stocznie, w przeciwieństwie do Wolgastu, czy Stralsundu, pracują. Na polskich ulicach widać życie, biznes, ruch, młodość (dziewczyny też Don Jorge!). Za Odrą po 1800 panuje cisza, za wyjątkiem knajp pełnych niemieckich żeglujących emerytów. Poza Warnemunde nie spotykałem żeglarzy młodszych niż dobrze po pięćdziesiątce, chyba, że Polaków lub Szwedów nawet Czechów(!). To nie przypadek: liczba ludności w tamtym regionie zmalała w ostatnim ćwierćwieczu o kilkadziesiąt (niekiedy do 40) procent. To nie to samo co 1,5 mln Polaków w Wielkiej Brytanii!

Ale ważniejsze jest żeglarstwo. A dokładnie owe usługi dla żeglarzy. Tu bywa różnie. Nasal rzadko można dogadać się po angielsku. W portach powszechny brak WiFi (nawet płatnego). Często hafenmajstrzy urzędują w absurdalnych godzinach. Do bankomatów kilometry albo brak. Nie każdy sanitariat jest sprzątany dość często, na ogół są one zbyt ciasne, choć porządne.

Z drugiej strony postoje wygodne i bezpieczne, w portach jest w zasadzie wszystko, co potrzebne. Jeśli bosmana brak, to można dostęp do sanitariatów uzyskać w sąsiedniej knajpce. No i takie różne, drobne, niekosztowne a efektywne „patenty”.

Przykład z luksusowej mariny Kroslinie. Żurawik do masztów, zaopatrzony w drabinę, dzięki czemu przy drobnych sprawach można bez kładzenia masztu, ani bez wdrapywania na niego zrobić na topie co trzeba.
Fot. 2 Pożyteczny patent

Śmietnik, gdzie pojemniki są może prymitywne ale nie wymagają dźwigania ciężkich pokryw albo wkładania po jednej butelce przez niewielki otwór i do tego komunikatywnie oznakowane. (fot. 2).

Fot. 3 Segreguj odpady

Niestety w tym samym porcie uproszczenie poszło zbyt daleko. Zmywak do naczyń nie dość że niezadaszony, z zimną wyłącznie wodą, to jeszcze w postaci lekko wgiętego „plasticzanego” starego stolika pod kranem. W stoliku wywiercono kilka dziur. (fot. 3) Ale pod nim odpływ w trawkę (studnia chłonna?), brak choćby kosza na śmieci w pobliżu. Przesada w prostocie.
Fot. 4 Zmywak?

A więc wszędzie można znaleźć róże i ciernie. A docenić trzeba koniecznie piękną słoneczną pogodę przez dwa z trzech tygodni pływania, fakt, że udało się nawet popływać baksztagiem, kompania była fajna, co więcej potrzeba.
Na Duńskie Morze Południowe wybiorę się za rok. W tym roku kolejne niże nas przystopowały, a potem to już nikomu się nie opłacało, zresztą Panie protestowały przeciw halsowaniu z Niemiec do Danii. Wszak damy też pływają z wiatrem i od śniadania do podwieczorku. Choć w kamizelkach. Zresztą to Don Jorge wymyślił wiosną, że płynę do Stralsundu
. I wykrakał.

TYM RAZEM ZAZDROSZCZĘ
Niedawno napisałem o tym, że nie musimy mieć kompleksów wobec naszych zachodnich sąsiadów
. Ale podczas wizyty w Greifswaldzie uświadomiłem sobe, że jednak czegoś im zazdroszczę. Rok temu z pobytu w tym pięknym mieście odnotowałem „Greifa” (ex „Wilhelm Pieck”), wrota sztormowe w Wieck i zapraszającą niewątpliwymi walorami żeglarzy nagą panienkę z niespodzianką (fot. 10 i 11 z linkowanego wyżej tekstu w roku 2015).

Przemknąłem się nad najciekawszym elementem wizyty w Greifswaldzie. Spacerując wzdłuż rzeki Ryck nie da się nie zauważyć wielu starych jachtów i małych żaglowców zacumowanych po obu brzegach. W zeszłym roku chwaliłem gospodarzy portu za opisanie wielu z nich tablicami informacyjnymi przy stanowiskach postojowych i zastanawiałem się nad zaskakująco dużą ich liczbą. Więcej się nie zdążyłem dowiedzieć

.

.Fot. 5. Port (planik Jerzego Kulińskiego)

.
Nie byłem dostatecznie dobrze przygotowany turystycznie, sprawa wyjaśniła się dopiero w tym roku. Wyjaśnienie brzmi: Greifswalder Museumswerft!
Najpierw kilka słów o historii:
Do wieku XIX w Greifswaldzie istniało kilka niedużych stoczni budujących żaglowce handlowe i rybackie. Po odejściu żaglowej floty w przeszłość pozostała tylko jedna z nich, która od roku 1911 była własnością Richarda Buchholza. Buchholz radził sobie na tyle dobrze, że w latach 30-ych dobudowano nową halę i slip, a już podczas wojny kolejną halę (także istniejącą do dziś).
Syn Richarda, Willi Buchholz prowadził stocznię dalej, lawirując pomiędzy „Minenräumkommando” podczas wojny i budową drewnianych kutrów 17- i 24-metrowych dla państwowego rybołówstwa po wojnie. Około roku 1952 wywłaszczona rodzina Buchholzów wyjechała (uciekła?) do Berlina, a stocznia stała się VEB – Volkseigener Betrieb – przedsiębiorstwem państwowym. Stocznia budowała i remontowała nadal kutry, a od lat 70-ych stała się filią stoczni w Stralsundzie (obecnie w upadłości). Została zamknięta w roku 1990.
/

Fot. 6

.

To tutaj, po obu stronach mostu i obu brzegach rzeki (źródło Google Earth)
Stocznię zamknięto ale coś uratowano! W latach 1995 do 1997 kolejne obiekty wciągano na listę zabytków. Już od roku 1995 członkowie stowarzyszenia przyjaciół muzeum portowego prowadzili własnymi siłami odbudowę starego gaflowego szkunera „Vorpommern”.
W roku 2001 powstało odrębne stowarzyszenie non-profit Greifswald Museumswerft eV zarejestrowane w rejestrze stowarzyszeń sądu okręgowego Greifswald, które pozyskało do współpracy muzeum portu Greifswald, uniwersytet greifswaldzki, samo miasto Greifswald i innych partnerów. Dzięki wsparciu władz landu Meklemburgia – Pomorze Przednie i Europejskiego Funduszu Społecznego udało się m. in. zatrudnić pięciu pracowników do prac rekonstrukcyjnych statków.

Fot. 7 Stocznia

.
Dziś na tym terenie dzieje się sporo. Podstawowa działalność to umożliwienie właścicielom starych statków wykonania remontu, czy wręcz odbudowy, własnymi siłami. Stocznia –muzeum daje miejsce (w hali dla kadłubów o długości do 12 metrów), dostęp do maszyn, w większości muzealnych ale wciąż sprawnych, jest suszarnia drewna szkutniczego i last but not least, możliwość konsultowania się wzajemnie i samopomocy. Całe przedsięwzięcie jest niekomercyjne, więc opłaty za korzystanie z terenu stoczni, hal, maszyn i nabrzeży są przeznaczane na utrzymanie i renowację obiektów.
Na tym jednak się nie kończy. Na terenie stoczni siedzibę ma młodzieżowy klub wioślarski, (aktywny, sam widziałem, dowód w lewej kolumnie fot 2). Korzystając z dofinansowań publicznych przeprowadza się projekty doskonalenia młodzieży w rzemiośle szkutniczym, budowy kajaków, czy też wspólnej odbudowy zabytkowego jachtu typu „jollenkreuzer” (nie dopytałem jakiej wielkości, poszczególne serie miały od 15 do 30 stóp długości).
W ostatnich latach stowarzyszenie nabyło stary budynek (szopę) położony w sąsiedztwie i prowadzi jego odbudowę. Przeznaczono go na działalność kulturalną. Od jesieni ubiegłego roku odbywają się koncerty oraz seanse kina letniego, zespołowi prowadzącemu (znów z unijnym wsparciem) renowację marzy się jeszcze działalność zimowa – w tym celu ma powstać kominek – i kawiarenka.
Dla zainteresowanych, by sobie własnoręcznie wyremontować oldtimera (tylko skąd je w Polsce brać?) podaję namiary:
http://www.museumswerft-greifswald.de/i
Adres:
Greifswalder Museumswerft eV
Salinenstrasse 20
17489 Greifswald
Mail: 
ahoi@museumswerft-greifswald.de
Greifswald nie to nie tylko muzeum. Po drodze z mariny, z drugiej strony Salinenstrasse widok jest zgoła inny (fot.4).


Fot. 8

.

.A dla kontrastu w sąsiedztwie powstają nowoczesne „Hanse:” i „Dehlery”
I tak się plecie historia ze współczesnością. A swoją drogą, ciekawe, czy pokazane wyżej kadłuby nie pochodzą z Goleniowa? I co na to lokalni sfrustrowani „Ossi”? Czy to ”wina Merkel”?
No i już na deser zupełnie przypadkiem spotkany w morzy dzień później „Vorpommern”[i] –pierwszy statek wyremontowany w nowym wcieleniu stoczni..
/

Fot. 9 „Vorpommern”

[i] „Vorpommern” – dwumasztowy szkuner gaflowy zbudowany w 1950 roku w stoczni C & H. Bladt na wyspie Dänholm w Stralsundzie na bazie dębowego kadłuba kutra rybackiego. Długość kadłuba 17,76 m (z bukszprytem 21,00m), szerokość 5,65 m, łączna powierzchnia żagli 150 metrów kwadratowych. Armatorem jest Sozialwerk Vorpommern e.V., dzięki czemu statek bywał w Szczecinie w ramach polsko-niemieckich rejsów z „trudną młodzieżą”.

Podczas odbudowy w 1996 roku pokład i całe wyposażenie wewnętrzne zostały całkowicie odnowione. Posiada 12 miejsc, w tym 10 dla gości, a dwa dla stałej załogi. NA krótkie wycieczki może zabrać 20 gości.
Od momentu uruchomienia 1996, statek przebył ponad 35.000 mil morskich, w rejsach uczestniczyło ponad 13.000 żeglarzy, oraz 3800 dzieci.