Czy warto mieć własny jacht?

 

Czy warto mieć własny jacht – takie pytanie pada często w Internecie i w długich nocnych rozmowach rodaków.

I tu po raz pierwszy artykuł mógłby się zakończyć. Wszak żeglowanie to hobby, pasja, a w takich przypadkach ekonomia zawsze przegrywa. Odpowiedź może więc brzmieć po prostu: Warto bo już!

Można wysnuć pewną analogię do tematu bliższego każdemu zjadaczowi chleba: Czy warto mieć samochód? Jeśli korzystalibyśmy z niego kilka, czy kilkanaście razy w roku, to sensowniejsza będzie taksówka.  Jeśli w dużym mieście, raczej na krótkich dystansach i nie na co dzień, może warto rozważyć „auto na minuty”.

Ale jeśli jeździmy stale, dużo, w różnych porach i na różnych trasach, własne auto jest niezastąpione. No i mamy w nim swoją ładowarkę, swoją skrobaczkę do szyb, swoją mapę, scyzoryk i otwieracz. Ale też musimy sami opłacać ubezpieczenie, dbać o przeglądy, myć, sprzątać i czasem naprawiać.

A przecież jeśli po prostu lubimy sobie jeździć, to ekonomia schodzi na dalszy plan. Tu znów mógłbym zakończyć, bo widzę dobrą analogię do posiadania jachtu. Wystarczy prosta analogia i można przyjąć, że wszystkie argumenty padły już.

Takie pytania jednak pojawiają się wciąż na forach internetowych, fejsach i w rozmowach. Pociągnijmy więc temat dalej, przełóżmy motoryzację na żeglarstwo. Pominę tu odpowiedź na często zadawane pytania o sens posiadania sporego jachtu i czarterowania go. Tak jak wyżej nie wspominałem o autobusie i wożeniu pasażerów. To biznes, który jak każdy, wymaga posiadania wiedzy, uprawnień, biznesplanu i zdolności inwestycyjnych – tego wszystkiego nikt za nas nie zrobi. Na „dom pod żaglami”, czyli przeniesienie się z lądu na morze decydują się tylko nieliczni marzyciele i oni na ogół wiedzą czego chcą.

A więc ograniczmy rozważania do niewielkiego lub małego, rodzinnego jachtu rekreacyjnego. Znaczna część następnych rozważań da się adaptować do warunków śródlądowych, jednak prowadzę je w odniesieniu do jachtu morskiego, eksploatowanego głownie na Bałtyku.

Rozumowanie należy przeprowadzić stawiając sobie szereg pytań.

Czy cieszy mnie majsterkowanie dla majsterkowania? Czy umiem i mam czas wykonywać różne prace stolarskie, elektryczne, mechaniczne, naprawiać silnik itp. Czy mam narzędzia i warunki? Jeśli odpowiedź brzmi tak, to możesz kupić stary jacht wymagający dużego remontu, czasem wręcz odbudowy, a na pewno poważnych udoskonaleń. Może to też być „oldtimer”, jacht drewniany. W każdym przypadku musisz się liczyć, że będziesz nie tyle „armatorem” i żeglarzem, ile „stocznią” – szkutnikiem, mechanikiem, ślusarzem, takielarzem, spawaczem, malarzem, szlifierzem, hydraulikiem, elektrykiem i elektronikiem. A czasem jeszcze tapicerem i żaglomistrzem.

Z oferty nabycia jachtu z 2007 roku

Czy nie będąc majsterkowiczem z pasji dysponuję wyżej wskazanymi? Jeśli tak, to możesz kupić jacht w stanie nadającym się do żeglugi, Możesz go remontować, konserwować i doskonalić sporym nakładem pracy ale angażując mniej gotówki. Uzyskasz docelowo jacht w najlepszym stanie, najpewniejszy, najfajniejszy, sporo satysfakcji ale czas poza sezonem będziesz spędzał przy nim.

Czy którykolwiek z warunków nie jest spełniony i nie jesteś w stanie spełnić ich wszystkich? Pytania coraz dłuższe, a odpowiedzi coraz krótsze. Jeśli nadal chcesz mieć jacht, to kupuj jacht w jak najlepszym stanie i pamiętaj, że do wszystkiego będziesz musiał wynająć fachowców. Trudno dostępnych i drogich!

Kolejny pakiet pytań dotyczy czasu i odległości. Pytanie podstawowe o czas brzmi : ile dni/tygodni w sezonie będę żeglować? Standardowa odpowiedź brzmi: podczas urlopu. Na ogół nie możemy przeznaczyć na żeglowanie całego urlopu. Różne obowiązki rodzinne, inne zainteresowania, a także konieczność prac przygotowawczych i remontowych przy jachcie ograniczają czas na pływanie do piętnastu, góra dwudziestu dni. Oczywiście: inną sytuację będzie miał emeryt, osobnik wykonujący wolny zawód albo pracujący zdalnie – to jednak nie jest dominująca możliwość.

Powiesz: „Będę czarterował jacht albo będą pływać koledzy”. No cóż. Pomińmy już niezręczną sytuację formalną, czy wyczarterowanie jachtu jest działalnością komercyjną, czy nie. Ważniejsze jest to, że mamy opory przed udostępnianiem komuś samochodu, a już na pewno mieszkania. A jacht?! Ukochane dziecię?! Każdy obcy zostawi brud, wypali dziurę w tapicerce, coś zepsuje i się nie przyzna, nie wymieni na czas oleju albo nadmiernie rozładuje akumulatory.

Powiesz: „Będę pływał w weekendy i po pracy”. Tak. Tylko jak to zrobić dojeżdżając nad morze z Krakowa, albo na Mazury z Warszawy. Inna rzecz, gdy ktoś – jak ja – ma do jachtu 18 km przez las albo 22 km szosą. Rzeczywiście mogłem po pracy wpaść porobić przy łódce albo wypić kawę w kokpicie, zaś w każdy weekend od piątku być na Zatoce. Albo popłynąć w piątek do Łeby, Wrócić do pracy w poniedziałek, pozostawiając jacht i z w następny piątek rozpocząć powrót. Sytuację poprawiają pojawiające się trasy szybkiego ruchu, tym niemniej korzystanie z jachtu w weekendy mocno zależy od odległości.

Z nawigacji na smartfonie

I tak pojawiło się kolejne pytanie: Jak daleko będę trzymał jacht od domu? Sprawa czasu na żeglowanie jest jasna. Jest jeszcze sprawa zimowej opieki nad jachtem. Mieczówkę możemy ciągać na przyczepce i, jeśli mamy miejsce niedaleko domu, problem organizacji remontów jest łatwy do rozwiązania. Nie mając przyczepki ani samochodu o dostatecznej masie i stosownego prawa jazdy możemy dwa razy do roku wynająć lawetę pomocy drogowej z HDS – opłaci się nie tylko organizacyjnie ale i finansowo. Z relacji zamieszczanych w SSI przez małżeństwo Tarczyńskich wiemy, że opłacalne okazało się nawet przewożenie morskich jachtów z morza pod Warszawę. Nawet z Adriatyku. To nie tylko kwestia kosztów transportu, lecz także obniżenia kosztów postoju zimowego (szczególnie jeśli jacht stoi na własnej posesji), kosztów dojazdów, noclegów i żywienia podczas remontów, no i rozłożenia prac zimowych  na etapy, dbając o własne zdrowie i dostosowując się do możliwości zakupu niezbędnych materiałów i akcesoriów.

I teraz pojawia się pytanie: Ile jacht kosztuje? Czy mnie na to stać?

Zakup jachtu może być dokonany dość tanio. Tak jak kiedyś z Niemiec jechały stare „Golfy”, tak teraz z Zachodu można tanio kupić niewielkie, dość stare jachty. Starsi armatorzy wymierają lub tracą zdrowie, spadkobiercom takie jachty nie wystarczają, czasem trzeba zmienić łódkę z powodu chęci poprawy komfortu albo prestiżu, czasem, jak w Szwecji, zmieniają sie przepisy ochrony środowiska, a doinwestowywanie małych starych jachtów nie ma sensu ekonomicznego. Prawie zawsze są to jachty prywatnych armatorów, od lat w ich rękach (albo oddane pośrednikowi), nie zniszczone przez czarterowe załogi. Ceny zaczynają się już od kilkunastu tysięcy w przeliczeniu na złotówki, VAT-u przy zakupie z UE nie płacimy. Za około 40 000 PLN można kupić całkiem przyzwoitą łódkę. W Internecie jest ileś portali aukcyjnych oraz stron oferujących łódki.

Uwaga jednak! Aby dokonać zakupu musimy najpierw pojechać, wybrać łódkę i ew. dokonać transakcji. Najlepiej z doradcą o obiektywnym spojrzeniu. Oznacza to wycieczkę dwóch osób na kilka dni do Szwecji, Niemiec, czy Holandii, a zimą gdzieś na przykład spać trzeba. Potem jest kwestia odbioru i sprowadzenia do Polski. Załoga to powinno być trzy, cztery, minimum dwie osoby. Dobrze, aby „złote rączki”. Pojadą nie tylko z osobistym bagażem żeglarskim, lecz i ze wszystkim, co trzeba zabrać na jacht. Wyposażenie do uzupełnienia na to pierwsze przejście w morzu, własne narzędzia, to minimum. Podróż bez samochodu będzie niełatwa, od samolotu, czy promu do jachtu też trzeba dojechać, a na miejscu podczas prac przygotowawczych (nie wyobrażajcie sobie, że wsiadacie, rzucacie cumy i od razu bezpiecznie płyniecie) własny pojazd też ma swoją wartość. Oznacza to, że do wyjazdu trzeba dodać kierowcę, który wróci autem do kraju.  Do ceny zakupu trzeba więc doliczyć ładne parę tysięcy na omówione wyżej operacje. Potem dochodzi koszt „zrobienia” jachtu pod własne potrzeby i wyobrażenia i przede wszystkim jego doposażenia. Nie zapominajmy o koszcie zakupu lub wykonania łoża. Warto to wszystko przeliczyć, okaże się, że im tańszy zakup, tym wyższy udział stanowią te koszty poniesione po zakupie. Realnie morski jacht ośmiometrowy powinien nas kosztować co najmniej ponad trzydzieści, bliżej czterdziestu tysięcy. I pamiętajmy, że cena jachtu rośnie nieliniowo, a wykładniczo z długością. Jacht dziewięciometrowy, o 12, 5% dłuższy od ośmiometrowego będzie kosztował o 25, a może i 35% drożej! (nawiasem, koszty eksploatacji, też rosną szybciej niż liniowo, w podanym przykładzie będzie to jakieś 20%).

No więc ile kosztuje posiadanie jachtu? Od lat prowadzę ewidencję kosztów dla TEQUILI. Wszelkie koszty podzieliłem na pięć grup:

– amortyzacja jachtu, czyli rozłożenia kosztów nabycia na lata eksploatacji – dla dobrego samopoczucia to w analizie pominąłem,

–  koszty rejsu: postoje w portach, paliwo, jedzenie itp. – tego tu nie oczywiście analizuję;

– koszt samego faktu posiadania jachtu (postój całoroczny w porcie macierzystym, wodowanie i wyciąganie, ubezpieczenie, jedna warstwa antyfoulingu i wymiana oleju oraz przegląd po/przedsezonowy przez mechanika). W przeliczeniu na dni każdy dzień roku kosztuje około 13 złotych – byłoby odrobinę więcej ale od pewnego czasu udaje mi się przerwać płatność za postój w okresie nieobecności 4 miesięcy latem.

– koszty nieuniknionych, można rzec stałych wydatków dla jachtu (drobne dokupy i uzupełniania wyposażenia, apteczki, pirotechniki lakiery, środki, aktualizacja mapy elektronicznej, drobne naprawy, jak: rozpruty żagiel, wymiana cumy, czy liny olinowania albo akumulatora). W przeliczeniu na każdy dzień roku jest to drugie 13 złotych.

– koszty większych remontów, inwestycji, napraw, awarii. Może to być remont silnika, wymiana autopilota, dokupienie wiatromierza albo echosondy, czy lodówki, szycie nowego żagla, nowy rozrusznik, usunięcie jakiegoś uszkodzenia, wymiana części olinowania stałego. Są to rzeczy zmienne, niektóre możemy planować, nawet w okresie wieloletnim, ewentualnie rezygnować lub odraczać, inne są konieczne, a tym gorzej, jeśli to awarie, które zdarzają się w rejsie i w obcym kraju. W skali każdego roku to nigdy nie jest mniej, niż 5000 zł, a bywają lata, że i kilkanaście tysięcy.

Można przyjąć, że rocznie na te trzy grupy trzeba wydać od 15 do 25 tysięcy złotych. Oczywiście tym mniej, im więcej jesteśmy w stanie zrobić własnoręcznie. Ale to nie jest tak, że to będzie za darmo! Możemy remontować silnik samemu, lecz części trzeba i tak kupić. Tak więc każdy dzień 180-dniowego sezonu kosztuje mnie około 100 złotych.

Czy to się opłaca? Jeśli czarter jachtu tej wielkości na Bałtyku to 600 do 800 złotych za dobę ale chcemy pływać bez tłoku, np. we dwójkę, to wypadnie 300 do 400 złotych od osoby. Jeśli wykupimy tylko koję w jakimś czarterowym tramwaju, to może 150 albo 200 złotych za dobę od osoby. A więc prosto: finansowo, jeśli pływam niespełna w połowę dni sezonu, koszty mi się bilansują. A to znaczy niemal 3 miesiące. Albo na przykład 20-dniowy urlop i prawie wszystkie weekendy lata. Sytuacje poprawia, jeśli w rodzinie jest więcej chętnych do wykorzystywania jachtu. Tu widać, dlaczego na większości jachtów niemieckich, duńskich, szwedzkich i fińskich widzimy pary emerytów, czasem z wnukami, a żadnych dziewczyn (chłopaków) w „wieku poborowym”. To samo zjawisko obserwuję już i u nas.

Zdjęcie stockowe znalezione w necie

Pamiętać należy, iż swoją znaczną, choć niezmierzalną, wartość ma swoisty komfort pływania na swoim, nawet małym, ciasnym ale własnym. Na własnej łódce „wiem co mam”, jakie są jej mocne i słabe punkty, co kiedy było wymienione, a co jest wątpliwe. Nie spotykają mnie przykre niespodzianki, w rodzaju kompletnie zużytych akumulatorów, martwych urządzeń, czy kompletnego braku jakichkolwiek części zapasowych albo narzędzi. Wiem, gdzie leży każde narzędzie. Mam swój śpiwór, swój jasiek, swoje książki, ładowarki. Swój kubek do kawy i swój kufel. Nie do przecenienia jest to, że pływam z kim chcę i ile chcę. Pływam gdzie chcę i jak chcę. Mogę pływać w tawernie, mogę sztormować. Jestem wolny! NO I NIE MA PRESJI CZASU! Nie muszę oddawać jachtu następnej załodze, mogę czekać aż sztorm się wydmucha, a jeśli nie mam czasu czekać, to mogę zostawić jacht w obcym porcie i wrócić po niego później. Wiemy, ile wypadków miało miejsce, bo skipperzy i załogi się śpieszyły, bo koniec urlopu, bo właściciel czeka na oddanie jachtu. O przyjemności „dłubania” przy własnej łódce już wspominałem, a dla niektórych jest to istotny element „wartości dodanej”. To wszystko jest bezcenne, a na pewno nie do przeliczenia na gotówkę.

Oczywiście w przypadku jachtu śródlądowego relacje ekonomiczne będą inne, pytania jednak te same. Warto zatem przeprowadzić własne rachunki, bardzo uczciwie bez „nie zauważania” różnych kosztów. A potem postawić sobie jeszcze jedno, za to fundamentalne, pytanie: CO NA TO MOJA RODZINA?

Sprawa jest prosta, jeśli wszyscy chcą żeglować. Choć i tu bywa różnie. Młoda zakochana (w żeglarstwie!) żona z wiekiem dostaje innych priorytetów: dzieci, dom, nowa kanapa. Dzieci dorośleją, wyfruwają z domu, mają inne atrakcje i zainteresowania. Komuś pojawia się kariera do zrobienia, komuś innemu choroba albo opieka nad chorym. Nie zapominajcie o tym wszystkim. Inaczej może skończyć się rozwodem albo poczuciem wyrzucenia wielu tysięcy na inwestycje martwą.

Cóż, efektywnego procesu decyzyjnego, jak na razie w maseczce!

 

PS. Jeden z Czytelników zwrócił mi uwagę, że jest jeszcze jeden efekt UJEMNY! Mając własny jacht jesteśmy z nim związani. Z nim i z akwenem.  Jak wiadomo on kosztuje tak, czy owak. mamy wobec niego też obowiązki. A więc nie korzystamy z możliwości żeglowania na czym innym, gdzie indziej. Sam tak to odczuwam. Przy czym mnie nie ciągnie już mocno w daleki świat i na obce łódki, z powodów, o których wyżej. Ale młodsi powinni o tym pamiętać…