Najkrótszy rejs. Upamiętnienie ś. p. Andrzeja ,,Colonela” Remiszewskiego.
Autor : Jacek Międzobrodzki
Bajdewind prawego halsu był mokrym kursem. Wiatr wschodni o sile 4-5 st. B budował coraz większe fale w miarę oddalania się od brzegu. Dwa refy na grocie i częściowo zwinięty na sztagu fok przy wspomaganiu silnika dawały osiągnąć prędkość 2-3 w. Co chwilę fale wchodziły na pokład i bryzgi zimnej wody sięgały kokpitu. Za rufą wolno oddalał się ląd. Przyjęta przez załogę strategia żeglowania na wschód w takich warunkach polegała na krótkich halsach zmienianych co 2 – 3 godziny. Zwroty przez sztag w takich warunkach, poprzedzone wyłączeniem autopilota, sprawnym przejściu linii wiatru bez narażenia na uszkodzenie foka i niedopuszczeniu do wytracenia prędkości, ustawienie żagli i ponowne włączenie autopilota, wymagały w pierwszej części dnia zaangażowania obydwóch żeglarzy; jednak po kilku halsach każdy z nich opanował sprawne przeprowadzenie manewru. Drugi żeglarz mógł odpoczywać w kajucie, zimnej ale bez narażania na wiatr i bryzgi wody. Po wykonaniu zwrotu, lewy hals okazywał się mniej uciążliwy. Żeglowanie równolegle do fal, coraz mniejszych w miarę zbliżania do lądu, pozwalało uzyskać wyższą prędkość, 5 w. Ląd szybko zbliżał się co wymagało zaostrzenia czujności. Ustawiona sonda głośno alarmowała przy głębokości 10 m, ale s/y Tequila żeglowała dalej do głębokości 7 m, aby wykonać sztag i cięższym prawym halsem nadal posuwać się uparcie na wschód. Schodzący pod pokład żeglarz obwiązywał przegub ręki końcówką wolnego szota, aby w razie potrzeby, po pociągnięciu z kokpitu, wyjść do pomocy wachtowemu. Ciężkie warunki nie pozwalały na wykorzystanie kuchenki i przygotowanie ciepłego posiłku. Zimne kanapki i woda musiały załodze wystarczyć za posiłki. Silny wiatr, nadchodzące szkwały, ciemna woda, ołowiane chmury, powietrze nasycone wodą i przewalające się ściany deszczu powodowały uciążliwość żeglugi, ale jacht halsując posuwał się uparcie do przodu. Co skłoniło załogę do wyjścia w morze w taką pogodę?
Zakończenie mego bogatego sezonu żeglarskiego planowałem na wrzesień wspólnym rejsem z Andrzejem na jego jachcie s/y Tequila (Becker 27). Korzenie naszej znajomości a potem przyjaźni sięgają początku lat 70-tych, kiedy poznaliśmy się na obozie żeglarskim w Harcerskim Ośrodku Morskim (HOM) w Pucku. Nieco później na „Zawiszy Czarnym” odbyliśmy rejs pamiętany z powodu szczególnego wydarzenia. W drodze powrotnej z niemieckich portów do Polski, przy wychodzeniu jednostki z Darłówka doszło do zerwania zachodniego przęsła mostu zwodzonego. Na szczęście obyło się bez ofiar, zarówno na pokładzie jak i na lądzie, a rejs zakończył się szczęśliwie w Gdyni. Andrzej żeglował bardzo intensywnie każdego roku z kolegami ze swego środowiska. Jego najdalszy i najtrudniejszy rejs to wyprawa na Kubę na s/y Dar Przemyśla, a po nabyciu własnej jednostki samotnie lub w małym gronie 1 – 3 osób po całym Bałtyku. Natomiast ja z harcerzami krakowskimi żeglowałem na jednostkach z Pucka i z Centrum Wychowania Morskiego i Wodnego ZHP w Gdyni. Po przerwie spowodowanej brakiem klauzuli na pływania morskie z powodu szykan władzy komunistycznej na przełomie lat 70-tych i 80-tych, wznowiłem rejsy na jednostkach Yacht Klubu Polski w Gdyni i z prywatnymi armatorami z wybrzeża i zza granicy. Wiele rejsów odbyłem z Andrzejem.
Ostatnio Andrzej cierpiał na postępującą chorobę neurologiczną. Był świadom skutków tej choroby i dzielnie znosił wszelkie dolegliwości. Sezon żeglarski 2022 rozpoczął dzięki skonstruowaniu stelaża na szyi utrzymującego sprawność. Odbył z różnymi kolegami i trochę z rodziną rejs z Gdyni na Zalew Szczeciński. Po powrocie na Zatokę Gdańską mieliśmy się spotkać. Andrzej zaprosił mnie do wspólnego rejsu po wodach zatok Gdańskiej i Puckiej, co miało być Jego pożegnaniem z aktywną żeglugą. W późniejszym czasie Andrzej planował poświęcić czas na działalność publicystyczną i społeczną w Stowarzyszeniu Armatorów Jachtowych (SAJ).
Na początku września czekałem na telefon od Andrzeja. W niedzielę 4.09. późnym wieczorem otrzymałem telefon od jego siostry Danusi z wiadomością, że po ciężkiej żegludze weszli wieczorem do Darłówka. Andrzej był w bardzo złej kondycji. Był bardzo słaby i miał problemy z oddychaniem. Wtedy podjął decyzję, że przerywa OSTATNI REJS. Do domu wrócił samochodem z synem Jurkiem. Danusia prosiła mnie o pomoc w przeprowadzeniu s/y Tequili do Jastarni, a w wypadku ciężkich warunków jak najdalej na wschód, choćby do Helu lub Władysławowa. Nie miałem ani przez chwilę wątpliwości, że należy natychmiast rozpocząć pomoc. Prognozy pogody na najbliższe dni na Bałtyk Południowy były złe. Wiatry wschodnie 5-8 B, stan morza 4-5 w., deszcze, temp. w dzień 12 st. C, w nocy chłodniej. Seria telefonów do przyjaciół żeglarzy w Krakowie i w Trójmieście nie pozwoliła mi znaleźć żeglarza do pomocy. Postanowiłem wyruszyć sam, ale instynkt Małgosi i podejrzenie o moje samotne wyjście w morze skłonił Ją do wymuszenia na mnie przyrzeczenia, że nie wyjdę z portu samotnie. I wtedy Danusi udało się skontaktować z Tomkiem, zaprzyjaźnionym żeglarzem z Gdyni, który w tym czasie przebywał z żoną Basią w Krakowie! Następnego dnia wyruszyliśmy autem do Darłówka, aby o północy dotrzeć do mariny. Nocą przygotowaliśmy jacht do wyjścia, aby o 7-ej zdążyć na otwarcie mostu i wyjście w morze. Z powodu ćwiczeń na akwenie wojskowym musieliśmy wyjść na północ ponad 20 mil, potem halsując obejść ten akwen. Grzmoty salw artyleryjskich przypominały nam o naszym miejscu. Po 23-ej weszliśmy do Ustki, aby następny dzień spędzić w porcie z powodu wschodniego wiatru 8 st. B. W tym dniu jacht s/y Scorpio z YKP w Gdyni stracił maszt pod Władysławowem wracając z Bornholmu do kraju. Kolejny dzień to wyjście o brzasku z Ustki i ponownie halsówka pod fale i wiatr, tylko nieco słabszy; o 16-ej był trawers Łeby, po 2-ej w nocy minęliśmy Władysławowo, aby po 8-ej rano wejść do Helu. Po zacumowaniu, zmęczeni usiedliśmy z Tomkiem w kokpicie, po zdjęciu szelek bezpieczeństwa i kamizelek, z wodą w ,,kotwicach” i mokrzy. Jak po każdym wyjściu i wejściu do portu telefonowałem do Andrzeja przebywającego w szpitalu z meldunkiem o naszym miejscu i warunkach żeglugi, tak i wtedy telefonowałem. Nie odbierał telefonu, sądziłem że zmęczony chorobą jeszcze o tej porze spał. Andrzej prosił o raporty z naszej żeglugi, z troską przypominał nam o zachowaniu bezpieczeństwa i udzielał praktycznych rad. Zatelefonowałem do Danusi, która powiedziała, że Andrzej odszedł w nocy.
Ostatni odcinek rejsu do Jastarni miał przebiegać pełnym kursem, z wiatrem. Po wyjściu z Helu postawiliśmy żagle i …. wiatr całkowicie ustał. Z pomocą silnika weszliśmy po kilku godzinach do Jastarni, gdzie dzięki zaprzyjaźnionemu żeglarzowi Piotrowi i bosmanowi mariny zacumowaliśmy w przepełnionym porcie. Po szybkim sklarowaniu „Tequili”, odłączeniu zasilania i zabezpieczeniu jednostki oraz pobieżnym spakowaniu wyruszyliśmy biegiem na stację kolejową. W Władysławowie na peronie czekali na nas Andrzej i Michał z YKP, wracający z portu po zabezpieczeniu uszkodzonego jachtu „Scorpio”. Zabrali nas do Gdyni. Natychmiast po zajęciu miejsc w aucie zasnęliśmy, aby obudzić się w basenie jachtowym w Gdyni. Po Tomka przyjechała Basia, a ja pozostałem w YKP, aby następnego dnia o 6-ej Aussi (Paweł) mógł odwieść mnie na dworzec do pociągu. Jedyny wolny bilet był na pociąg do Krakowa, przez.….. Poznań i Wrocław. Po 11 godzinach podróży dotarłem do Krakowa, a po 12-tu byłem w domu.
Był to najkrótszy i zarazem najcięższy mój rejs, porównywalny tylko do przejścia Pentland Firth we wrześniu pod wiatr i pod prąd, ale z uwagą, że było to na 50 tonowym, 20 metrowym jachcie s/y Nashachata II, i z wieloosobową załogą. Ale to już inna historia. Ten wrześniowy rejs z Tomkiem na s/y Tequila zakończyliśmy szczęśliwie. Cały czas czuliśmy obecność Andrzeja. Nagrodą dla nas były słowa Danusi, cyt. „kochane chłopaki, dziękuję”. Tomku, dziękuję Ci za ten rejs. Andrzeju, zawsze będziemy Cię pamiętali.
Jacek „Jacenty” Międzobrodzki, wrzesień 2023.
Andrzej ,,Colonel” Remiszewski, ,,odpłynął do Fiddlers Green” 10 września 2022 roku. Uprawiał żeglarstwo od dzieciństwa, na Wiśle w Krakowie, od 1959 roku na Zatoce na jachcie ,,Grumphy” z gdyńskiego YKP, z harcerzami na ,,Czerwonych Żaglach”, ,,Alfie’ i in., jachtowy kapitan żeglugi wielkiej. Z wykształcenia inżynier okrętowiec. Pracował w stoczni i w Polskim Rejestrze Statków. Inspektor techniczny PZŻ. Od sierpnia 1980 związkowiec ,,Solidarności”, w 1981 szykanowany przez komunistyczną władzę wyrzucony ze stoczni. Od 1990 samorządowiec, radny i wiceprezydent Wejherowa, potem przez wiele lat prezes Komunalnego Związku Doliny Redy i Chylonki. Żeglował po Bałtyku na własnym 8 m jachcie s/y Tequila, typ Becker 27. Wieloletni prezes Stowarzyszenia Armatorów Jachtowych, publikował w SSI Jerzego Kulińskiego i na własnej stronie www.armator-i-skipper.pl. Autor książek w serii Miniatury Żeglarskie: ,,Zimową porą”, Agde 2020 i ,,Nieznany epizod z życia Hornblowera”, Bedarieux 2021. „Pożeracze wiatru windjamery” 2022.
Doskonały żeglarz, kompan licznych rejsów, sprawdzony Przyjaciel.
Powrót do tekstów opublikowanych po 10 września 2022r.