25 października mija 100-lecie urodzin kapitan Krystyny Remiszewskiej. Urodziła się 25. 10. 1920 roku w Przyłubiu Polskim nad Wisłą (dziś część Solca Kujawskiego). Tam właśnie po „emigracji” z Zakopanego trafili w ramach wojennej tułaczki rodzice jej matki Jadwigi. Dziadek Krystyny, dr Andrzej Chramiec po wojennym bankructwie (nie był w stanie spłacić przejętego na potrzeby wojska austriackiego sanatorium) wędrował poprzez Wadowice, Galicję Wschodnią, Kujawy, aż, nieco później zamieszkał w Wielkopolsce. Ojciec Krystyny, Kazimierz Remiszewski, walczył na froncie bolszewickim, więc naturalną koleją rzeczy Jadwiga schroniła się pod opiekę rodziców.
Wraz z rodzicami i dwoma młodszymi siostrami Danutą i Teresą, Krystyna w 1928 roku trafiła do Gdyni, gdzie Kazimierz Remiszewski pracował w tworzącym się Banku Gospodarstwa Krajowego. Tu uczęszczała do szkoły powszechnej, a potem do Gimnazjum Urszulanek, gdzie zdała maturę. Podczas nauki w gimnazjum, poprzez harcerstwo trafiła do żeglarstwa. Pływała m. in. na słynnym jachcie „Grażyna”, na której pokładzie powstała piosenka znana dziś jako „Pod żaglami Zawiszy”. Aktywność żeglarska panienki z dobrego domu skłoniła także Kazimierza do zainteresowania się żeglarstwem, co dodało jedno pokolenie do rodzinnej tradycji. Do wybuchu wojny Krystyna zdążyła zdobyć stopień sternika morskiego. Zapisała się także na studia na Uniwersytecie Jagiellońskim.
Na “Grażynie” 1936
Wybuch wojny oczywiście pokrzyżował wszelkie plany. Rodzina po wędrówce ostatecznie osiedliła się w Krakowie. Krystyna pracowała w niewielkiej firmie spedycyjnej, w pewnych okresach utrzymując cała rodzinę. Wojna naznaczyła losy kolejnymi tragediami. W Sylwestra 1939 po gestapowskiej rewizji zmarł w Katowicach na zawał w wieku 80 lat Dziadzio, dr Andrzej Chramiec. Wuj Jerzy Chramiec, oficer Wojska Polskiego trafił do sowieckiego obozu w Starobielsku. A w roku 1943 nastąpił cios największy: aresztowana i zamordowana przez Gestapo została średnia siostra Danuta. Sama Krystyna aresztowana przez Niemców znalazła się w krakowskim więzieniu na Montelupich. Tam pracując w więziennej pralni była w stanie wspomagać współwięźniów, między innymi przekazując informacje i grypsy. Ślady tego można odnaleźć w powojennych wspomnieniach, gdzie określano ją jako „anioła więziennego”. Mimo tyfusu przeżyła więzienie, przeżyła także transport do obozu koncentracyjnego, z którego uwolniło ją nadejście frontu.
Nigdy po wojnie nie wykazała się nienawiścią do Niemców, przez wiele lat o więziennych czasach nie rozmawiała, gdy po apelu biskupów polskich do niemieckich i wizycie kanclerza Brandta w Warszawie w 1970 pojawiła się skrucha ze strony Niemców i wola choćby symbolicznego rekompensowania krzywd, potrafiła okazać wybaczenie, choć nigdy zapomnieć.
Latem 1945 Kazimierz został skierowany znów do Gdyni, do odtworzenia banku , wraz z nim wróciła rodzina. Krystyna od pierwszej chwili włączyła się w działalność żeglarską, przede wszystkim odbudowę jachtów, zaszczepiła też bakcyla żeglarskiego młodszej siostrze Teresie. Podjęła studia na UJ, a po nich i po pokonaniu raka, rozpoczęła pracę w przedsiębiorstwach gospodarki morskiej. Kolejno w Morskiej Agencji, Polcargo i Baltonie, gdzie dopracowała do emerytury. W latach czterdziestych udało jej się żeglować na „Przygodzie”, „ Witeziu”, „Kneziu” i przede wszystkim na „Generale Zaruskim”. Działała też w Yacht Klubie Polski. Pierwsza połowa lat 50. była trudnym okresem. Żeglarstwo morskie zostało zlikwidowane, PZŻ i kluby wprowadzone w scentralizowaną strukturę państwowego sportu. Posiadanie rodziny za granicą było poważnym obciążeniem, a tu tym gorzej: siostra jej matki, Janina była żoną sanacyjnego generała Edmunda Knoll-Kownackiego, który pozostał z Andersem w Wielkiej Brytanii. Do gdyńskiego mieszkania dokwaterowano przymusowo obcą rodzinę. Pieniędzy ledwo wystarczało na przeżycie. A nade wszystko poczucie bezsensownego terroru, absurdu życia oficjalnego i zniewolenia.
Gomułkowska „odwilż” dala na chwilę oddech. Odrodziło się żeglarstwo. Reaktywowano kluby i Polski Związek Żeglarski, Krystyna natychmiast wróciła do działalności w YKP. Przedwojenny stopień sternika morskiego zweryfikowała na stopień kapitana jachtowego, stając się w ten sposób jedną z pierwszych trzech kobiet kapitanów w powojennej Polsce, obok Krystyny Około-Kułak i Zofii Sumińskiej. W ramach ograniczonych możliwości urlopowych i finansowych żeglowała, głownie po Bałtyku,szkoliła młodzież i działała. Po rozłamie w YKP przeszła do JKM „Gryf”, którego członkiem pozostała do końca, w ostatnich latach będąc aktywnym członkiem Koła Seniorów. Zaprzyjaźniła się także z żeglarzami z Elbląga, prowadziła kilka rejsów na należącym do Jacht Klubu przy „Zamechu” jachcie „Szafir”. Miałem tylko raz, poza krótkimi pływaniami zatokowymi, okazję być z nią jako kapitanem w bałtyckim rejsie. Dobrze wspominam relacje kapitan – załoga, połączenie naturalnej dyscypliny żeglarskiej i bezpośredniości oraz luzu na pokładzie.
Z siostrą Teresą – lata 60.
Nadzieje związane z przełomem 1956 roku, o ile w ogóle miała, prysły szybko i czasy gomułkowskie, choć w mniejszym stopniu, nadal były szarym okresem. Szokiem był Grudzień 1970, okres gierkowski po tych dniach był może bardziej kolorową ale nie mniej pozbawioną nadziei epoką. Tę nadzieję dał wybór Jana Pawła II i jego pierwsza wizyta w Polsce. Nadzieję, że komunizm nie będzie wieczny, choć nie wiadomo jak długo potrwa. Żeglowała nadal, korzystając z większej dostępności świata. Kibicowała też, mimo odwiecznej, naturalnej rywalizacji, siostrze Teresie w jej samotnym rejsie atlantyckim. Sympatyzowała i po cichu współpracowała z opozycją, została także, już jako emerytka, członkiem „Solidarności”, w wyborach czerwcowych roku 1989 z ramienia Komitetu Obywatelskiego „Solidarności” była członkiem komisji wyborczej w Gdyni, a potem współpracowała z Komitetem Obywatelskim Franciszki Cegielskiej, aż do wolnych wyborów w 1990.
W ostatnich latach życia kibicowała żeglarskim początkom czwórki wnuków młodszej siostry Teresy, pełniąc, choć nazywana była „Ciocią”, rolę pełnowymiarowej babci. Jak przez całe życie, wciąż była pogodna, optymistyczna, pełna poczucia humoru, zainteresowana światem i otwarta na nowinki. Umiała też być konsekwentna: przez kilkadziesiąt lat była nałogową palaczką, jednak gdy pewnego dnia postanowiła rzucić palenie, po prostu to uczyniła – nigdy więcej nie sięgając po papierosa.
Boże Narodzenie rok 2008
Stopniowo traciła siły, coraz gorzej też widziała. Obserwowała odchodzenie kolejnych członków rodziny i przyjaciół, czyniła to ze spokojem, pogodzona z naturalną koleją rzeczy, wierząc, że taka jest Najwyższa Wola. Krystyna Remiszewska zmarła we śnie 8 marca 2013 roku i została pochowana w rodzinnym grobie na Cmentarzu Witomińskim w Gdyni.