Wrzesień 2018 stał pod znakiem polskiego kina. Nie z powodu festiwalu w Gdyni, lecz dlatego że w jednym tygodniu dwukrotnie obejrzałem premierowe polskie produkcje, praktycznie natychmiast po wejściu na ekrany. Oba filmy były warte oglądania i oba niezwykle aktualne, choć z zupełnie różnych powodów. Zamieszczam tu połączenie dwóch, nieco zmienionych tekstów opublikowanych na gorąco na Facebooku.
WĘZEŁ PRZECIĘTY, A NIGDY NIE ROZSUPŁANY
Najpierw byłem na “Kamerdynerze”. Wyrażałem publicznie obawę o rozczarowanie, łatwo o nie mając wielkie oczekiwania. ROZCZAROWANIA NIE BYŁO!
Film jest co najmniej niezły. Dobrze dobrami do ról aktorzy, dobrze zagrane role. Genialny Gajos przede wszystkim ale nie tylko on.
Scenariusz pasjonujący, łączący dramat osobisty z panoramą niemal pół wieku najdramatyczniejszej historii tej ziemi. Zawrzeć to w ramach jednego filmu musiało być niezłą łamigłówką, a reżyser sobie z tym poradził. Ta łamigłówka powoduje jednak problem. Zastanawiam się, ile z tego filmu zrozumieją widzowie po za Śląskiem i Pomorzem, szczególnie ile zrozumieją widzowie młodsi, którzy nigdy osobiście nie zetknęli się z ludźmi pamiętającymi straszliwie splątane losy mieszkańców pogranicza. W kontekście odżywania ksenofobii, wręcz nacjonalizmu, w kontekście stosowania czarno-białych uproszeń, powrotu prymitywnej propagandy antyniemieckiej i dodania antyunijnej, uważne obejrzenie tego filmu, przemyślenie i zrozumienie staje się podwójnie ważne.
Wśród scenarzystów jest Mirosław Piepka wywodzący się ze Starzyńskiego Dworu, który z osobistego doświadczenia – przekazów przodków zna historię tego fragmentu Kaszubszczyzny i Marek Klat, zajmujący się zawodowo historią tej ziemi. Każdy mieszkaniec Wejherowa na co dzień styka się z osobami, których przodkowie albo przodkowie sąsiadów lub znajomych zginęli w Piaśnicy, każdy analogicznie ma lub miał jakiś kontakt z Niemcami lub „Niemcami”, każdy w tym filmie szuka osobistych śladów, na ogół na koniec mówiąc: „Było inaczej”. A przecież wydźwięk filmu jest prawdziwy. Myślę, że autorom udało się choć trochę rozsupłać te splątane l;osy.
Mazurska ziemia doskonale gra Kaszuby, pałace w Galinach i Łężanach Starzyński Dwór.
Znakomicie, że Janusz Gajos przekonał ekipę do zastosowania języka kaszubskiego (nawet jeśli nie jest to w pełni autentyczna kaszubska mowa!
Mam kilka drobnych pretensji, do rzeczy, których widzowie w głębi kraju nie zauważą. Takie drobiazgi:
Msza niedzielna w Sianowie – powinno być Mechowo, Swarzewo, Żarnowiec albo Puck.
Gimnazjum w Brodnicy – czemu nie w Wejherowie?
Scena na plaży w 1918 roku nosi ślady walki – tu działań wojskowych nie było.
Niestety przy montażu wycięto jeden przedni kawał, jest tylko pierwsze jego zdanie. Zginął też moment ucieczki Niemców na „Wilhelma Gustloffa”.
Warto też zauważyć, że Bazyli Miotke (Gajos) w realnej IIRP nie miałby żadnych szans zostania starostą, takie urzędy nie były dla Kaszubów.
Namawiam gorąco!
Acha! Publiczność kilka razy wybucha śmiechem, to cecha dobrego kina: nawet w największej tragedii reżyser musi umieć wstawić moment do śmiechu. Brawo.
OGIEŃ NISZCZY ALE TEŻ OŚWIECA
Szedłem na „Kler” z obawą. Nie lubię Smarzowskiego, stosuje dwie metody, które mi nie odpowiadają: epatowanie drastycznością scen i daleko idące uproszczenia. Trzeba jednak przyznać, że ma zdolność robienia filmów do bólu aktualnych i „wsadzających kij w mrowisko”. Dlatego też trudno jest go zignorować.
Tak jest i z „Klerem”. Film ma wszystkie wady i wszystkie zalety Smarzowskiego. Ci, którzy prowadzą kampanię przeciw jego oglądaniu, choć go nie widzieli, ci co tylko zamierzają go nie oglądać, bo jest „niesłuszny” wykazują się kompletnym brakiem intelektu. Zauważyć przy tym należy, że nie jest to komedia, jakby mogły sugerować trailery.
Wszystkie postacie w filmie, nie tylko księża, to ludzie „odrażający, brudni, źli”. W codzienności tak nie jest. W szczególności nie cały kler jest taki, tak jak i nie wszyscy przedsiębiorcy, nie wszyscy mieszkańcy wsi, nie wszyscy policjanci, nie wszyscy politycy, nie wszystkie gospodynie księży i tak dalej i tak dalej.
Smarzowski jednak nie sili się na pełną i obiektywną panoramę, on pokazuje jeden jedyny problem, akurat taki, który szczególnie we współczesnej Polsce jest bardzo istotny, ze względu na wagę Kościoła katolickiego w życiu Polaków. Problem, a dokładniej dramat grożący Kościołowi, jeśli sobie nie poradzi z oczyszczeniem.
Powiedzmy od razu. Tu nie chodzi o pedofilię. Nie chodzi o alkoholizm księży. Nie chodzi o ich pazerność. Chodzi o zupełnie co innego! Księża mają ogromną władzę. Kościół ma ogromna władzę. Władza absolutna deprawuje absolutnie. Jest to władza specyficzna – nie została narzucona siłą, nie dysponuje atrybutami przemocy, prawodawstwa. Zostaje wciąż od nowa nadawana przez nas – wiernych, czyli Kościół.
Ksiądz, z racji samego noszenia koloratki, jest z definicji uświęcony, nieomylny, kochany lub darzony strachem i szacunkiem. Nie śmiem tu mówić o powołaniu, jestem niekompetentny. Traktując kapłaństwo jako zawód, powiem tak: jest to jedne z najtrudniejszych zawodów w świecie. Ksiądz katolicki jest samotny, bez rodziny, bez codziennego normalnego życia, w nienaturalnym dla większości ludzie stanie celibatu, za to, o ile nie jest tylko interesownym cynikiem, obciążony potworną odpowiedzialnością za swych parafian. To poświęcenie łatwo może powodować poczucie, że „mnie się należy”. To ludzkie, a księża są przecież tacy jak my.
Tę ogromną władzę trzeba chronić. A więc wielka, nieruchawa ale sprawnie działająca struktura biurokratyczna dba o ty, by niczego nie ujawnić, jeśli zostanie ujawnione, zbagatelizować, w konsekwencji ochronić winnych przed karą i pozbawić poszkodowanych zadośćuczynienia. Tak rozumiany Kościół ma poczucie bycia ponad prawem, co tym bardziej sprzyja trwaniu patologii.
A przecież prawdziwy obraz zawarty w filmie nie jest w pełni prawdziwy. Wszystkie zdarzenia zawarte scenariuszu są możliwe, każdy niemal może przytoczyć z doświadczenia własnego lub znajomych takie przykłady. Z drugiej strony jednak ogromna większość księży jest inna. Wielu potrafi przytoczyć i na to konkretne przykłady. Księża są po prostu tacy jak my wszyscy. Mądrością kierujących Kościołem powinno być takie nim kierowanie, tworzenie takich mechanizmów, by nie sprzyjać kultywowaniu tego co żeby ułatwiać trwanie w dobrym. Dlatego twierdzę, że pierwszymi i najuważniejszymi widzami filmu powinni być wszyscy polscy biskupi.
Warto dostrzec proces zachodzący w sumieniach dwóch z pośród głównych bohaterów. Ten film to nie plakat. A już na pewno nie plakat skierowany przeciw wierze. Jeśli ktoś wierzy w Boga (a nie w Kościół, jak to wzywał niedawno któryś z biskupów), to wiary nie utraci.
Jeszcze jedno: absurdalność ataków na film, przez ludzi, którzy nawet go nie widzieli jest oczywista. O tym więc nie warto pisać. Chciałbym jednak zwrócić uwagę na odwrotną stronę medalu. Hejterskie ataki na Kościół i na wiernych przez ludzi wierzących w to, że żadnego Boga nie ma i przez ludzi ogarniętych nienawiścią nie przynoszą nic. Powodują tylko kompleks oblężonej twierdzy i ograniczają lub nawet wyłączają zdolność samorefleksji wśród tych, do których moim zdaniem film jest adresowany.
Co jeszcze jest w tym filmie warte podkreślenia: cztery główne role męskie (Jakubik, Więckiewicz, Braciak, Gajos) oraz ponętna Joanna Kulig, piękny, położony gdzieś na Zaolziu kościół, dialogi, powodujące, że od czasu do czasu publika wybucha śmiechem. Malo kto zwraca uwagę na to, ze w filmie nie każdy ksiądz jest krezusem, nie każdy mieszka w pałacu lub luksusowym apartamencie i jeździ bentleyem, czy nowym mercedesem.
Jestem pewny, że żaden wierzący nie straci przez ten film wiary, nie pozbędzie się szacunku dla swojego proboszcza oby choć nieliczni zamiast bezkrytycznej admiracji zdobyli się na odrobinę dojrzałej empatii wobec swoich księży.
Namawiam! Mam nadzieję, że jeszcze w październiku „Kler” pojawi się na ekranie WCK.
ZAPROSZENIE: kto pokusi się o zinterpretowanie dwóch ostatnich scen, łącznie albo każdej z osobna?
25-30 września 2018