Czym naprawdę Polacy różnią się politycznie

Wstęp

Diagnozy na ten temat słyszymy różne. Prymitywne teorie głosiły, że to „postkomuna” i zwolennicy rozwoju i demokracji. Inne nie mniej prymitywne, że to liberałowie i ci, co ponoszą koszty transformacji. Potem nazwano to beneficjenci kapitalizmu i globalizacji oraz prekariusze i wykluczeni. Inny popularny stereotyp, to ukryci agenci okrągłostołowi, resortowe dzieci kontra zwolennicy niepodległości Polski. Wszystko to są, moim zdaniem, stereotypy, jak wszystkie stereotypy w znacznym stopniu nieprawdziwe ale zawsze mocno nagłaśniane w polemikach i propagandzie politycznej.

W ostatnich kilkunastu miesiącach pojawiają się tezy o „dwóch plemionach”, na które rzekomo dzielą się Polacy. Nałożyło się to na nieszczęsne przyśpieszenie życia politycznego, co dodatkowo podniosło poziom agresji, w tym profesjonalne wykorzystania hejtu internetowego przez propagandzistów pisowskich. Do tego oparcie się o środowiska skrajnie radykalne spowodowało ujawnienie masowych postaw nienawistnych (na razie tylko werbalnych), a w konsekwencji coraz radykalniejsze reakcje drugiej strony.

To wszystko nie sprzyja definiowaniu skali podziału, jego źródeł, a tym bardziej możliwości jego złagodzenia.

Trudność poznawcza

Osobiście jestem przekonany, że wszelkie „diagnozy” pojawiające się publicznie, a szczególnie w mediach, są obarczone jednym podstawowym błędem. Obecna sytuacja polska jest po pierwsze bardzo złożona i nie daje się opisać prosta publicystyką. Niestety mam wrażenie, że także nauki społeczne mają trudność z jej analizą, a już na pewno z prezentacją.

Po drugie, mam przekonane, iż znaczna cześć procesów polskich jest odbiciem, czy też wręcz elementem tego, co dzieje się powszechnie w Europie, a nawet w Stanach Zjednoczonych. To jeszcze zwiększa skalę komplikacji.

Trudno laikowi, takiemu jak ja, zgłębiać tak złożoną sytuację w pojedynkę i absolutnie doraźnie. Siłą faktu zwrócę uwagę tylko na niektóre kwestie i powtórzę powszechny grzech uproszczeń.

Krzywe zwierciadło

Dzisiejsza polska sytuacja jest zaciemniona przez zaskakujący wynik wyborów jesiennych 2015 roku. Z jednej strony sam krzyczę o zagrożeniu powodowanym przez obecnych rządzących i przestrzegam przed recydywą ustroju peerelowskiego (by nie użyć – jeszcze w tym momencie wystąpienia – słowa faszyzm). Z drugiej jednak nie zgadzam się z tymi, co stawiają tezy o wyjątkowej głupocie elektoratu, czy szerzej: Polaków. Zauważcie, ze 38%  oddanych głosów (czyli 19% elektoratu) dało przypadkiem tak wielką i samodzielną władzę jednej partii. Nie analizujmy tu win poprzedniej koalicji, która wyborów nie musiała tak bardzo przegrać. Zauważcie tylko, że gdyby twór o nazwie „Razem” wydelegował do ostatniej debaty kogoś innego niż Adrian Zandberg, to nie podbił by swego wyniku na trzy kluczowe dni o 2%. A gdyby z tych dwóch procent połowę zebrał SLD, to sytuacja w parlamencie byłaby zupełnie inna.

A więc przypadek, choć nie do końca przypadkowy. Przypadkiem jest bowiem wielkość skutków wyborczych decyzji Polaków. Nie jest moim zdaniem przypadkowe zachowanie wyborców.

Element większej całości

Stawiam tezę, która wygłaszałem przy różnych okazjach, że Polacy nie różnią się diametralnie od innych narodów. Nie jesteśmy wyjątkowi, ani lepsi ani gorsi.

Tym razem objawia się to we współczesnych zachowaniach politycznych, które nas szokują. A przecież „antysystemowość” i kwestionowanie elit to zjawiska powszechne. Wynik wyborów prezydenckich w Austrii, marsz Trumpa po władzę (a i potencjalny kandydat demokratyczny jest ”antysystemowy”), pozycja ugrupowań w rodzaju Pegidy w Niemczech, czy Le Penów we Francji, to podobne zjawiska, co triumfy pisu i Kukiza u nas. Dodać można wyniki wyborów szwedzkich, filipińskich, greckich, węgierskich, zjawiska widziane także w Holandii, Hiszpanii, Wielkiej Brytanii.

Także wzrost populizmu, nacjonalizmu, niechęci do obcych jest powszechny w świecie euroamerykańskim.

No i wreszcie pewne odchylenie wahadła od tolerancji obyczajowej i religijnej w kierunku dogmatyzmu i fundamentalizmu – jak pisze Czapiński, znów dość powszechne w Europie i to szczególnie wśród najmłodszego pokolenia.

Skąd my to znamy?

Jest jeszcze jeden problem wspólny: swego rodzaju wyczerpanie się demokracji, jaką znamy, zwanej przez politologów „liberalną” (nie mieszać z liberalizmem gospodarczym ani obyczajowym, choć to nie jest całkiem rozdzielne).

W całym świecie euroamerykańskim mamy podobne zjawiska:

– coraz większe skomplikowanie organizacji życia społecznego, coraz większą dominację urzędników nad życiem;

– coraz większą rolę anonimowych organizacji ponadnarodowych;

– bezpostaciowość i anonimowość kapitału i własności gospodarczej;

– zbliżanie się realnej polityki prowadzonej przez zmieniające się przy władzy ugrupowania, coraz mniejsze różnice wyników wyborczych, coraz mniejsza zrozumiałość sensu dokonywania aktu wyborczego;

– plastikowość polityków kreowanych przez goniące wyłącznie za sensacją media;

– powierzchowność informacji, w mediach przebijają się tylko sensacji i mniej lub bardziej wydumane afery, a nie wyjaśnienia faktów oraz dyskusja o realnych problemach i możliwościach ich rozwiązywania.

W marcu 2011 roku pisałem:

„Nie znamy sposobu zarządzania światem XXI wieku. W naszym myśleniu musi dokonać się analogiczny przełom, jak wtedy, gdy gospodarkę opartą o „firmy rodzinne” (gospodarstwa rolne, warsztaty rzemieślnicze, kramy kupieckie) zastąpił wielki i coraz większy przemysł. Zmieniło to całą organizację społeczeństw i państw. Dziś stoimy przed koniecznością kolejnej zmiany. Jakiej? Tego uczeni nie mówią. Opiszą ją dopiero wtedy, gdy ona się już dokona.”

Dziś widzimy, że dalej nic nie wiemy, za to skutki powyżej opisanego stanu rzeczy są wyraziście widoczne.

Przejdźmy do naszych baranów

To nie aluzja do poziomu Polaków, czy jednej ze stron podziału! Revenons à nos moutons [reweną a no mutą]– brzmi to w oryginale.

Podział polityczny Polaków widziany z wyżej zarysowanej perspektywy, to efekt wielkiego procesu. Podział można by opisać w ten sposób, że dzieli nas stosunek do demokracji, do liberalizmu gospodarczego, do wolności osobistej, wolności przekonań, do ochrony praw mniejszości.

W polskiej specyfice jest on wzmacniany przez stosunek do religii wyrażanej przez kościół instytucjonalny, antykomunistycznej tradycji i kwestii smoleńskiej. Są to jednak efekty stosowania konkretnych narzędzi politycznych przez jedną ze stron, służące jako sposób utwardzania i mobilizowania własnych szeregów i poniżania oraz deprecjonowania drugiej strony.

Taki narzędziem w Wielkiej Brytanii jest brexit, w Grecji stosunek do MFW, a w Niemczech i Francji antyislamizm. Narzędzia różne, metoda ta sama.

Oczywiście jest kwestia „wykluczenia”, kolejne modne słowo, zaciemniające rzeczywistość. Lecz decyduje tu fakt subiektywnego poczucia wykluczenia, niezależnie od tego, czy istnieje ono obiektywnie. Dotyczy to głównie spraw materialnych, realnych płac, możliwości zaciągania i spłacania kredytów, bezrobocia. W Polskiej specyfice wzmacnia to brak pamięci społecznej. Większość Polaków nie porównuje życia dziś z zżyciem sprzed ćwierć wieku, ani nawet osiem lat temu. Porównuje z sąsiadami, tak się składa, że najzamożniejszymi w świecie, i porównuje nie siłę nabywczą, a nominalne dochody (do tego nasze netto, z niemieckim brutto). Na to jedynym sposobem jest nadganianie świata, nad czym właśnie postawiono znak zapytania w ostatnim półroczu.

Jest też inny rodzaj wykluczenia: społeczno-psychologiczny. Miliony ludzi wierzy, że nic nie może, nie ma żadnych praw, że jest pogardzane i lekceważone. To buduje klimat antysystemowy i antyelitarny i z pewnością nie jest tylko polską specyfiką.

No i co robić?

Mam nadzieję, że warto o tym rozmawiać. Gdybym znal odpowiedź, to byłbym mógł liczyć na jakiegoś Nobla. Ale jeśli pominiemy jako propozycję przeczekanie okresu życia pokolenia lub dwóch, aż w świecie się wahadło odchyli, to przynajmniej częściowe odpowiedzi musimy szukać sami. O tym już w dalszej dyskusji.

6 czerwca 2016 na Czerwcowy Fermencik