Po kilku dniach od wyborów, choć jeszcze przed drugą turą, mogę spróbować się pokusić o amatorską analizę tego, co się stało.
Wszyscy ogłosili zwycięstwo.
Obecnie rządzące pis, bo uzyskało najwięcej głosów w wyborach do sejmików, bo zamiast w jednym, będzie rządzić w sześciu województwach (a może więcej o ile powiedzie się korumpowanie radnych z małych ugrupowań). To, że przymierzali się do województw nie mniej niż 8 lub 10 nie ma znaczenia.
Przypomnijmy sobie (poszerzone sondaże): pis 33%, KO 26,7%, PSL 13,6%, SLD 6,6%, Kukiz15 5,9%, Bezpartyjni Samorządowcy 5,8% i pozostałe drobiazgi, łącznie osiem list 8,4%.
Dość drastycznie odbiega to od większości sondaży z ostatniego okresu. Przyczyną, jeśli odrzucić hipotezę o oszustwach, jest prawdopodobnie specyfika wyborów samorządowych oraz fakt, że wielu respondentów wolało nie przyznawać się do sympatyzowania z opozycją, co zresztą jest świadectwem słabej ich wiary w demokrację i praworządność pod rządami pis.
Postawie hipotezę, że gdyby to były wybory parlamentarne, to pis miałoby wynik o kilka procent wyższy kosztem PS, KO i SLD oraz Kukiz15 także nieco więcej dzieląc elektorat BS, straty poniósłby PSL, około 3 do 7 procentowe. Oznacza, to, że w niedzielę zwycięzcą byłoby pis, lecz musiałoby wejść w koalicję z Kukizem, zapewne kosztem konfliktów i kolejnych pęknięć w tym ugrupowaniu. Monsieur D’Hondt nadal nie daje dość mandatów KO łącznie z PSL i SLD. Natomiast Połączenie głosów KO z jednym z ugrupowań daje mandatowy remis, a połączenie całej opozycyjnej trójki przewagę. Pytanie, czy takie sumowanie głosów ma sens, czy stworzenie przed wyborami „wielkiej koalicji”, nie wystraszy części ortodoksyjnych wyborców. Krótko mówiąc sukces pisu jest iluzoryczny, powiększenie stanu posiadania symboliczne, a opozycja może powiedzieć, że zatrzymała naszystowski walec.
W wielkich miastach pis został poddany masakrze. Niekoniecznie przez KO, tylko raz przez PSL, lecz przez wszystkich kandydatów demokratycznych, łącznie z „popieranym” przez pis Krupą w Katowicach, samorządowcem, cieszącym się także poparciem SLD. KO przegrywała sromotnie, tam, gdzie nie umiała się zdobyć na dogasanie z poważnymi kandydatami demokratycznymi, wygrywała tam, gdzie takowych nie było. Kandydaci pisu wyspecjalizowali się w tej sytuacji w drugich miejscach (po za miejscami, gdzie polegli totalnie), tyle że nawet jeśli drugie miejsce oznacza walkę w drugiej turze, to sondaże wykazują ich nikłe szanse. Co więcej, KO oraz bezpartyjne komitety demokratyczne zdobyły już przewagę w radach wielkich miast.
Z uporem maniaka cześć komentatorów rysuje dwie Polski, podzielone albo Wisłą albo granica zaboru pruskiego i rosyjskiego. Tymczasem podział jest inny. Globalna ilość głosów w „obu Polskach” różni się. Lecz bardziej istotna różnica jest pomiędzy wielkimi miastami i „prowincją”. Wszak Białystok, Rzeszów, Lublin, Łódź, Kielce, Kraków… leżą na niebieskiej części mapy. Jest kolosalna różnica siły głosów pisowskich na wsiach, szczególnie we wschodniej Połowce Polski i w wielkich miastach. To nie jest różnica kilkuprocentowa!
I to jest zadanie, najpierw dla naukowców ale zaraz potem dla liderów partii demokratycznych. Koniecznie trzeba zdefiniować przyczyny tej różnicy. Czy to wynika z różnic poziomu wykształcenia? A może z innego docierania propagandy demokratycznej (zasięg kurwizji a TVN)? A może z większej roli transferów socjalnych w tym 500+? A może z nadal niewygasłego poczucia wykluczenia? Może z roli „proboszcza”? A może jest jakaś inna przyczyna, której nikt dotąd nie opisał??!!
Jest jeszcze jedna kolosalna różnica. Kiedyś było hasło „moherowe berety” i „zabierz babci dowód”. Dziś, o ile wierzyć informacjom z sondaży, frekwencja wśród młodzieży jest niższa od średniej (co jest wcześniej spotykane) ale odsetek glosujących na naszystów, szczególnie na pis znacznie wyższy.? Ale drugie: czemu młodzi głosują na pis? Z powodu kompletnego braku pamięci historycznej, nawet takiej sięgającej 5 czy 10 lat wstecz? Z powodu braków wykształcenia? Z powodu wiary, że z pisem mają szanse życiowe? A może jest jakaś inna przyczyna, której nikt dotąd nie opisał??!!
Są „geniusze”, którzy rechoczą, ze nie było żadnej premii za powstanie KO. Porównują z sumą wyników PO i Nowoczesnej w roku 2015 i z wynikiem PO w 2014. Tyle, że nie pamiętają, jakie szanse miałaby N startująca w pojedynkę, I absolutnie nie umieją sobie wyobrazić wyniku PO? Ile mandatów obroniłaby PO solo? Twierdzę, że oprócz wspomnianego Monsieur D’Hondta sami wyborcy dają premię za jedność. Zadaniem polityków opozycji jest o tym pamiętać.
Pytanie, czy PSL powinno wejść w taką koalicję? Tu miałbym pewną wątpliwość. Elektorat prowincjonalny mógłby tego nie zaakceptować. Mogłoby to dać premię głosów pisowi. A wiec PSL ma zadanie obronić to sakramentalne 8 do 10% i przetrwać!
Co z lewicą? Potencjał lewicy to zapewne kilkanaście procent wyborców. Partie lewicowe zdobywają około 8% i to rozbite na co najmniej trzy lub cztery ugrupowania. Gdzie jest reszta? Jakaś cząstka zapewne jest zniechęcona, nie chce glosować „na mniejsze zło” i przez rezygnację podwyższa urobek zła absolutnego. Część, najbardziej socjalna, głosuje na pis. Część, na KO.
Postulat stworzenia jednej partii lewicowej jest słuszny ideologicznie. Mogłaby ona zdobyć pewnie z 15 może 17% i być trzecią siłą w parlamencie. Ale to niemożliwe. Nie ma szans na współpracę marksistowskiej partyjki „Razem czyli osobno” z kimkolwiek. SLD – Lewica Razem to za przeproszeniem pozbawiony dynamiki relikt przeszłości. Który to relikt zostanie dobity o ile pojawi się kolejny uch lewicowy, o który trwa wołanie do Biedronia. Tyle, że po za tym, iż osobiście wątpię, czy jest on w stanie stworzyć coś poważnego, a mam pewność, że nie przez rok, to jedynym skutkiem będzie odebranie procenta KO i dobicie SLD. Może zaowocuje to za pięć lat, może już w wyborach prezydenckich, lecz mnie interesują na razie wybory parlamentarne 2019.
Co więc można zrobić? Ściągać do KO elektorat lewicowy. Odrobinkę zmniejszyć ciężar „kotwicy konserwatywnej”, dodać drugą kotwicę: socjalną dla prowincji i trzecią: równościową, dla wielkich miast. Jak to zrobić? Nie wiem, gdybym wiedział do Pan Schetyna podawałby mi kawę w gabinecie.
No właśnie: Schetyna. Powszechne wołanie o „polskiego Macrona” to bzdura publicystyczna. Liderzy się pojawiają sami. Żadem publicysta spin doktor, czy manipulator takiego nie wykreuje. Lider pojawi się, gdyby się pojawi. Dziś mamy ich takich, jakich mamy. I tu Schetyna, choć nie lubiany przez wielu i „bez charyzmy” okazał się zawodnikiem najcięższej wagi. Może to i „mniejsze zło” (znowuż) ale alternatywą jest pustka.
Tyle o wielkiej polityce. Będzie trzeba napisać jeszcze o relacjach pomiędzy konserwatystami i katolikami, a lewicowcami i antyklerykałami oraz o stylu dyskusji. Ale to temat na osobne opracowanko.
25 października 2018
UZUPEŁNIENIE Z 5 LISTOPADA:
Druga tura wyborów pokazała dobitnie absolutna klęskę pis w dużych, średnich, a nawet całkiem małych miastach. Jest to kolosalna porażka pis, lecz niekoniecznie zwycięstwo jakiejkolwiek partii, czy koalicji. Potencjał sił antypisowskich można ocenić na wyraźnie ponad 60% raczej około 65. Potwierdzają toi wyniki wyborów do sejmików, gdzie 34% głosów pisu dało co prawda 46% mandatów ale to wynik działania metody obliczania wyników, czyli decyzji słabo zdolnych do koalicji polityków, a nie decyzji elektoratu.