Czy Putin jest zdrowy psychicznie i co się może wydarzyć

Napisałem wcześniej, że rozwój konfliktu ukraińskiego zaskoczył świat. Pojawia się pytanie, czy zaskoczenia będą się pojawiać w przyszłości, czy już umiemy z pewna dozą prawdopodobieństwa przewidywać przyszłość i budować alternatywne scenariusze. Historiografowie uważają, że Rosja zawsze umiała planować długofalowo. Pomińmy kwestię, że opinia taka pojawia się często na podstawie oceny wydarzeń ex-post. Uważam za prawdopodobne, iż uznawany za wzór intryganctwa i długofalowego planowania Stalin, częściej, niż nam się wydaje, reagował doraźnie na zmieniające się sytuacje. Podobnie jest moim zdaniem i dziś.

Cel nadrzędny Putina jest jasny: ugruntować swoją pozycję jedynowładcy w powracającym do rangi supermocarstwa imperium rosyjskim. W tym sensie wszystko co robi od lat jest w jakiś sposób zaplanowane. Jednak z całą pewnością pełzająca agresja Rosji na terytorium Ukrainy jest rozwiązaniem zastępczym, po niepowodzeniu zhołdowania sobie tego państwa w całości. Teraz to rozwiązanie zastępcze ma prowadzić do tego samego celu. Najpierw zagarnąć bezpośrednio, co się da. Potem osłabioną Ukrainę, pogrążoną w wewnętrznym chaosie, odstręczającą od siebie Zachód, zhołdować i tak. Pokazać Zachodowi, że Rosja jest od niego silniejsza. Ustanowić jako obowiązującą w świecie doktrynę „zbierania ziem ruskich”, czyli „udzielania pomocy” mniejszościom rosyjskojęzycznym, gdziekolwiek by one nie mieszkały. (Uwaga Londyn i Cypr!!). No i wreszcie pokazać narodowi triumfującego cara.

Czy to się może udać? Oczywiście, że może. Świat przerobił to już, najdobitniejszym przykładem jest „polityka monachijska” w latach 30-ych ubiegłego wieku. Nie musi jednak. Są symptomy, że ludzkość uczy się na błędach.

Pierwszym elementem niepewności jest zachowanie się samej Ukrainy. Postawa władz w Kijowie budzi liczne wątpliwości, aż ostatnio pojawiają się w świecie zachęty, by poszła ona na wojnę z Rosją. Posunął się do tego w jakimś stopniu nawet premier Tusk. Oczywiście, miał rację że jeśli Ukraina walczyć nie będzie, to świat za nią tego nie zrobi. Czy jednak Ukraina może walczyć?

Kraj jest w znacznym stopniu w chaosie wewnętrznym, w okresie tworzenia się dopiero nowej władzy. Legitymacja rządu i p. o. prezydenta bywa kwestionowana nie tylko przez Putina. Do tego ewentualna wojna nie byłaby „tylko” wojną z wielokroć silniejszym przeciwnikiem, prowadzoną być może samotnie, bo gwarancji pomocy militarnej brak, ba, padały deklaracje przeciwne. Gorzej: byłaby to wojna domowa, największy dramat, jaki może spotkać państwo i naród. Widać to wyraziście po zachowaniu części żołnierzy i milicjantów. Nie dość, że w mundurach służą także Ukraińcy rosyjskojęzyczni, to kadra dowódcza – a więc ludzie w  średnim wieku, są wychowani w tradycjach armii radzieckiej, powiązani mentalnie, często rodzinnie, a częściej braterstwem broni z ich odpowiednikami po wschodniej stronie granicy.

Determinacji do obrony nie widać także wśród ludzi. Nie ma „majdanu” w Doniecku. Może to oznaczać, że utrata kilku wschodnich województw, podobnie jak Krymu, jest na razie przesądzona. Z punktu widzenia prawa międzynarodowego jest to niedopuszczalne. Dla długofalowej potęgi Ukrainy działające na niekorzyść. Ale czy dla nas, dla Unii Europejskiej, mniejsza o kilka milionów Rosjan, tańsza w utrzymaniu Ukraina nie jest wygodniejsza? Czy po cichu takich kalkulacji nie ma? Mnie się osobiście to nie podoba. Wolałbym te kilka milionów ukraińskich Rosjan mieć w Unii. Przecież to proste okno wystawowe dla pozostałych 130 milionów! Ale czy zachodni Ukraińcy i zachodni Europejczycy będą chcieli umierać za wschodnioukraińskich Rosjan? Czy będą chcieli udowodnić, że w XXI traktatów się dotrzymuje?

Trudno w tej sytuacji dziwić się wstrzemięźliwości władz kijowskich, podziwiać należy ich cierpliwość i opanowanie. Zapewne przez najbliższe dni, aż do 25 maja (wybory prezydenckie) będziemy obserwować próby dezintegrowania Ukrainy pod szyldem federalizacji albo wręcz obrony Rosjan przez bojówkami banderowskimi. reakcje władz będą przypuszczalnie dość mało stanowcze. Może dobrym rozwiązaniem byłoby rozpisanie ogólnoukraińskiego referendum w sprawie integralności, na przykład referendum nad przyjęciem nowej konstytucji. Czy wystarczy czasu, by to zrobić 25 maja? Może to właśnie byłby czynnik mobilizacji, a przy tym dobitny argument dla świata.

Na korzyść Ukrainy przemawia niespotykany stopień determinacji i sprawność działania Zachodu, wyraźnie widać, że został przez Putina przekroczony jakiś próg, a miedzy innymi polska dyplomacja ma zasługi w tym, że okazał się on niższy, niż kiedykolwiek. Na jej korzyść przemawia też stosunkowo znaczna wysokość pomocy finansowej zapowiedzianej już na wstępie. Oczywiście, w niedorobionej strukturze zarządzania Unią, egoizmy narodowe mogą się odzywać, w wielu miejscach mogą dominować, trzeba więc nieustannie czuwać, by tak się nie działo.

Na jej korzyść przemawia też wewnętrzny spokój po za regionami narażonymi na działania różnych rosyjskich samoobron. No i, jak dotąd, relatywnie spokojna kapania prezydencka. Tu głównym zagrożeniem wydaje się być niezwykle ambitna Julia Tymoszenko, o której mówi się, że ściśle współpracuje z Rinatem Achmetowem, oligarchą z Doniecka, chorobliwie nienawidzącym najpoważniejszego kandydata Petra Poroszenki. Osobiście obawiam się, że może tu nastąpić walka bez oglądania się na szkody, jakie może spowodować. Znamy takie zjawiska i z własnej historii, nie tak znów odległej.

I wreszcie gospodarka. Czy Rosja zakręci kurki? Czy świat będzie chciał i będzie w stanie Ukrainie pomóc? Jak długo szarzy ludzie (na Ukrainie i w reszcie Europy) to wytrzymają? Nie wyobrażam sobie, by mimo zniesienia ceł, mimo wsparcia materialnego, mimo rozpoczętych reform, obywatele odczuli poprawę wcześniej, niż po kilku latach.

W tej całej sytuacji rządzona przez dyktatora Rosja ma oczywiste przewagi. W krótkiej perspektywie jest to dramatycznie widoczne. Siłą Zachodu, a co za tym siłą Ukrainy jest długofalowa chłodna determinacja, konsekwencja, nieustępliwość i cierpliwość. Rosyjska gospodarka już odczuwa skutki tego kryzysu. A jej nie ma kto pomóc, w przeciwieństwie do Ukrainy. I stanowi ona 18% gospodarki unijnej, a więc każde sankcje odczuje pięć razy silniej, niż gospodarka Unii. Dziesięć lub kilkanaście razy silniej, jeśli uwzględnić USA i inne potęgi gospodarcze świata. Dawno postulat solidarności międzynarodowej nie miał tak wielkiego znaczenia.

I tu wróćmy do tytułowego pytania. Czy Putin zwariował? Oczywiście nie można tego wykluczyć, historia nasuwa natychmiast wspomnienie wielu dyktatorów o psychopatycznych cechach osobowości i nie mniej wielu takich, którym nadmiar władzy po prostu zaszkodził. Gdyby tak było, to można spodziewać się wszystkiego. W tym momencie nadmiar presji ze strony Zachodu musi podsycać syndrom oblężonej twierdzy i chęć wygranej za wszelką cenę. Mogłoby to oznaczać nawet wojnę, przy czym ponieważ Putin, jeśli ma pozostać dyktatorem, wojny przegrać nie może, to wojna mogłaby się okazać „większa, niż sobie wyobrażamy”.

Problem w tym, że cofanie się też nie jest dobrym rozwiązaniem – powoduje tylko podwyższanie poprzeczki przez Rosję, nowe żądania i nowe akty agresji. Dlatego niezbędna jest jednak presja. Jeśli bowiem Putin nie zwariował, to zdaje sobie sprawę, że wojny z powodów wewnętrznych przegrać nie może, a wojna z całym Zachodem jest nie do wygrania. Musi więc on być pewny, że determinacja Zachodu nie jest ograniczona strachem, słabością moralną, niesprawnością demokracji. Musi uwierzyć, że to jest na serio.

A docelowo Rosjanie muszą uwierzyć, że nie są dla świata wrogami, których należy zniszczyć. Muszą uwierzyć, że ich miejsce jest w wielkiej „wspólnocie białego człowieka” (bez rasistowskich konotacji!). Wiem, że w tej chwili Czytelnicy pukają się w czoło. Nie wiem z kolei jak osiągnąć realizację tego postulatu. Ale wiem, że to jedyna szansa dla naszych wnuków.

Pisane między 12, a 15 kwietnia 2014