Co stało się i co się stanie w relacjach Rosja-Ukraina i co z tego wynika dla świata

 

Rozwój konfliktu ukraińskiego zaskoczył świat. Warto zastanowić się, co właściwie się zdarzyło i co zdarzyć się może. Pospekulujmy więc.

Zacznijmy od celów putinowskiej Rosji. Tu, wydaje się, większych wątpliwości nie ma: Rosja chce mieć status supermocarstwa, do którego przyzwyczajona była z krótkimi przerwami od ponad dwustu lat. Realizuje to poprzez lokowanie się w globalnych strukturach typu Rada Bezpieczeństwa, czy G8, oraz próby odgrywania decydującej roli w rozwiązywaniu lub „rozwiązywaniu” konfliktów, z którymi Zachód sobie nie radzi (Syria, Iran). Wspierane jest to przez odtwarzanie i unowocześnianie sił zbrojnych oraz posiadanie, jako jedyne oprócz USA państwo, zdolności tak zwanej drugiej odpowiedzi nuklearnej, czyli wykonania uderzenia odwetowego nawet po totalnym zbombardowaniu atomowym.

W bliższej perspektywie mocarstwowe plany realizuje przez budowanie euroazjatyckiej strefy wpływów, w różnych formach: ZBiR, Unia Celna, oraz destabilizowanie krajów sąsiednich (Abchazja i Naddniestrze). Nieco szerszym działaniem jest uzależnianie krajów Unii Europejskiej od dostaw gazu, przy równoczesnym uniezależnianiu własnej realizacji tych dostaw od sąsiadów (NordStream i SouthStream), co pozwala posługiwać się szantażem gazowym w różnych konfiguracjach. Dodajmy do tego wykorzystywanie wszelkich zawirowań w krajach należących do Unii lub do niej aspirujących – uzależnianie energetyczne Węgier za antyeuropejskich rządów Orbana, intrygowanie na Bałkanach.

Wspomnieć należy, że w realizacji tej polityki Putin cieszy się prawdopodobnie poparciem znacznej większości społeczeństwa. Nie wynika to jakoś szczególnie z obciążenia komunizmem, ani z wyjątkowego nacjonalizmu Rosjan. Raczej z dumy narodowej i przyzwyczajenia do mocarstwowego statusu.

Patrząc w takiej perspektywie zdarzenia ukraińskie staja się klarownie jasne. Pierwsze, co się narzuca to potężna przegrana Putina i jego planu. Paradoks? Nie, fakty!

Od lat Rosja intensywnie pracowała nad tym, by utrzymywać Ukrainę w swojej orbicie. Mimo ciągnących się rozmów z Unią Europejską, mogło się wydawać, że skorumpowana władza w Kijowie, zderzając się z pięknoduchowskimi wymaganiami Zachodu, z żądaniami reform, uwolnienia Tymoszenko i innymi „wymysłami”, ostatecznie układu stowarzyszeniowego nie podpisze. Tymczasem, ku zaskoczeniu Putina, Janukowycz zgodził się wypełnić warunki, Unia, także dzięki dyplomacji rządu Tuska, wykazała się determinacją.

Jesienią 2013 Putin wykonał dość rozpaczliwy ruch, wzywając Janukowycza do Moskwy. Co mu powiedział, nie wiemy, znamy tylko kwoty obiecanej „pomocy” dla gospodarki Ukrainy i skutek rozmowy: niespodziewaną decyzję Janukowycza o nie podpisaniu układu stowarzyszeniowego z Unią. Putin myślał zapewne, że już kupił sobie zwycięstwo, gdy okazało się, że tym razem nie docenił determinacji Ukraińców. Stał się Majdan.

Powiedzmy sobie jasno: Majdan, to nie tylko żądanie związku z Zachodem. To sprzeciw wobec całej władzy, co prawda konstytucyjnie prawomocnej, ale nieudolnej, nieuczciwej. Poczynając od jesiennego protestu, Majdan ewoluował w stronę rewolucji ludowej, częściowo wyrywając się także spod kontroli opozycji parlamentarnej.

Janukowycz znów Putina zawiódł. Zamiast zdławić protesty w zarodku, lawirował, pozwalał opozycji rosnąć. Trzeba było to przerwać, pchnąć Janukowycza do konfrontacji. Ktoś, nie wiemy kto, ale w ciemno obstawiam „twardogłowych” sojuszników Rosji we władzach Ukrainy, sprowokował zamieszki na Majdanie, pierwsze użycie siły. Janukowycz wykazał się chwiejnością. Majdan wzburzony użyciem siły i podbudowany cofnięciem się władzy, sam rósł w siłę. Pojawiły się niejasne perspektywy porozumienia partii Janukowycza z opozycją parlamentarną. Do tego nie chciała zapewne dopuścić opozycja pozaparlamentarna (te różne „prawe sektory”), to może rodzić podejrzenie, o prowokowanie przez nich zajść. Z pewnością nie byłoby to na rękę Putinowi, który chciał wyeliminować tendencje proeuropejskie wśród polityków ukraińskich. Trzeba było dążyć do stopniowego kompromitowania się opozycji.

Jednak dominująca, narzucająca styl, większość Majdanu żądała pokojowego załatwiania spraw, nie dawała się prowokować, ograniczając się do obrony barykad. Rzeź lutową wykonali snajperzy, doskonale uzbrojeni, zorganizowani i fachowi, a nie żadne grupy przypadkowego tłumu. Znów obstawiam kierowanych z Moskwy lokalnych przedstawicieli najbardziej twardogłowych przedstawicieli władz. Zapewne miało dojść do zastąpienia Janukowycza kimś silniejszym i sterowanym z Moskwy. I tu udana misja unijnych ministrów spraw zagranicznych z Sikorskim, to uniemożliwiła. Gdyby opozycja nie przyjęła porozumienia, Janukowycz, albo ktoś bardziej zdeterminowany od niego, mógłby użyć siły na większą skalę, wprowadzić stan wyjątkowy, umocnić władze terrorem i definitywnie odepchnąć Ukrainę od Zachodu.

Tymczasem opozycja porozumienie przyjęła, nie dała pretekstu do rozstrzygnięcia zbrojnego. Janukowycz, zapewne czując się opuszczany przez część swoich sojuszników, nie wytrzymał i uciekł. Rewolucja uliczna zaczęła się rozlewać po całym kraju. Dokonała się parlamentarna rewolucja. Zaskakujące tempo legalizacji i organizacji nowych władz ukraińskich zmusiło Putina do wprowadzenia planu B. Pojawiło się bowiem ryzyko wpadnięcia Ukrainy w orbitę wpływów Zachodu. Zaczęła się więc gra na dwóch frontach.

Z jednej strony przejęcie Krymu i Sewastopola – przejęcie obszarów istotnych ze względów militarnych i propagandowo-ambicjonalnych ale też, jako dostęp do Morza Czarnego, istotnych dla obu krajów. Przejęcie jest niezbędne na wypadek, gdyby Ukraina definitywnie związała się ze strukturami Zachodu, co oznaczałoby utratę baz morskich wcześniej, czy później. Dzierżawa baz wygasać miała za bodajże kilkanaście lat. Przejęcie buduje też mit Putina, jako cara, silnego przywódcy, ojca narodu, opiekuna wszystkich Rosjan. W jakiś sposób zaspokaja dumę narodową Rosjan, którzy w znacznej części czuli się upokarzani w ostatnim ćwierćwieczu. Jest to przecież pierwsze powiększenie terytorialne Rosji po pokoleniu cofania się.

Zauważmy jednak, że to, co Rosja propagandowo określa jako sukces, jest tak naprawdę porażką. W miejsce podporządkowania sobie całej Ukrainy, bez czynienia zamieszania, za cenę jedynie jakichś miliardów rubli pożyczek, Putin zdobył Krym, doprowadzając do wściekłości cały świat. Tu kolejne porażki: Putin nie docenił groźby obudzenia dumy narodowej Ukraińców i ich zintegrowania w obliczu wspólnego wroga. Putin nie docenił też, pogardliwie traktowanej przez siebie, demokracji zachodniej, szczególnie Unii Europejskiej, która zareagowała silniej i mocniej, niż nas do tego przyzwyczaiła. Spowodowało to konieczność naprawiania szkód w przyszłości, a to nie musi być łatwe, jako że sprawa Krymu stała się testem wiarygodności mocarstw gwarantujących kiedyś integralność terytorialną Ukrainy w zamian za oddanie broni jądrowej. Zachód musi sobie zadawać pytanie, jak opanować dążenie do posiadania własnych sił jądrowych w Iranie, Izraelu i innych krajach, jakie gwarancje bezpieczeństwa im dać, jeśli w przypadku Ukrainy gwarancje okazałyby się świstkiem. I ta wiarygodność może też okazać się problemem Rosji – współgwaranta, a teraz agresora.

Z drugiej strony Putin nie rezygnuje z Ukrainy, jako całości. Krokiem pierwszym musi być odstraszenie od niej Zachodu. Ukraina targana wewnętrznymi konfliktami, strasząca nacjonalizmem, niestabilna, rozrywana konfliktami z mieszkającymi w niej Rosjanami, nie nadaje się do stowarzyszenia z Unią, a już na pewno nie do członkostwa. Ukraina z nieefektywną gospodarka, odciętą od rynku „unii celnej”, niezdolna do efektywnego wykorzystania pomocy z Zachodu, może się dla tego Zachodu okazać zbyt kosztowna.

Można z dużą dozą prawdopodobieństwa zakładać, że w najbliższych miesiącach Rosja będzie, mniej lub bardziej jawnie, destabilizować Ukrainę. Będzie to podsycanie niezadowolenia i nacjonalizmu rosyjskiego w jej południowo-wschodniej części. Będzie to głośny krzyk o „odradzanie się banderowskiego faszyzmu”, być może przy ukrytym „sponsorowaniu” skrajnych organizacji prawicowych.

Tu pojawia się wątek polski. W świadomości obu narodów, szczególnie w przygranicznych regionach, tkwi pamięć wzajemnej krwawej historii. Szczególnie mocno zapewne w świadomości Ukraińców, którzy czują się pewnie słabsi historycznie, państwowo, kulturalnie i gospodarczo. takie poczucie może rodzić kompleksy. Tym bardziej więc my powinniśmy zachowywać dużą delikatność. Nie reagować alergicznie na wyskoki banderowców. Spokojnie, choć raczej stanowczo, reagować na państwowe akty o charakterze niezgodnym z naszym widzeniem historii. Nie podsycać złej pamięci tkwiącej w wielu z nas. Nie straszyć „polskim rewizjonizmem”. Na wzajemne wyjaśnienia przyjdzie czas, po uratowaniu Ukrainy dla Zachodu.

Równolegle będzie to nieustanna wojna ekonomiczna, manipulowanie cenami surowców, barierami celnymi albo sanitarnymi, działanie uzależnionych od Kremla oligarchów ukraińskich albo wręcz rosyjskich, posiadających własność w przemyśle ukraińskim.

Nieuchronne pogarszanie się sytuacji ekonomicznej musi wzbudzić sprzeciw ludzi i wtedy pojawi się z pewnością nieoficjalne wspieranie różnych związków zawodowych i innych organizacji, a także opozycji politycznej wobec kształtującej się władzy.

Będziemy mieli do czynienia z rozgrywaniem jednych grup, osób w strukturach władzy, przeciw drugim. Pojawią się zarzuty (już stawiane) o nielegalność władz, o fałszowanie wyborów.

W tym samym czasie „agenci wpływu” oraz „pożyteczni idioci” na Zachodzie będą pracować nad demokratyczną opinią. Dowiemy się jak niebezpieczny jest faszyzm banderowców, przypomni się rzeź wołyńska, jak skorumpowana i nieudolna jest władza ukraińska, ile „naszych pieniędzy” trzeba tam wpakować kosztem choćby walki z bezrobociem u nas. Potem okaże się, jak z winy Ukrainy drożeje gaz, jak wiele tracą przedsiębiorcy z powodu „głupich sankcji”. Będą protesty przeciwko wydawanie pieniędzy na wojsko. Wszystko będzie miało służyć zmiękczeniu sankcji, osłabieniu oporu Zachodu i zniechęceniu go do współpracy z Ukrainą.

To się jednak oczywiście może nie powieść. Wiele zależy od samych Ukraińców. Czy wytrwają w zrywie narodowym, który wzmocniła aneksja Krymu? Czy wybiorą mądrze władze? czy zacisną pasa? Czy zaczną się reformować i wytrwają w tym? Nie mniej zależy od Zachodu. Przede wszystkim, czy będzie konsekwentny w sprzeciwie. Czy poświęci doraźne interesiki i uległość populizmowi wyborców na rzecz mocnych narzędzi nacisku politycznego i ekonomicznego na Rosję i na rzecz szybkiej i hojnej pomocy Ukrainie? Czy przyśpieszy proces zbliżania Ukrainy do Unii Europejskiej, niekoniecznie czekając, aż wszystkie kryteria będą idealnie spełnione?

Pójdę dalej: czy Unia będzie umiała przyśpieszyć tempo własnej integracji politycznej, militarnej, decyzyjnej? Czy poszerzy strefę euro? Czy przyśpieszy proces integracji Mołdawii i Serbii? Być może chociaż część tych zdarzeń będzie miało miejsce. I byłby to paradoksalny skutek putinowskiej porażki krymskiej.

Wszystko może się oczywiście potoczyć inaczej. Może się okazać, że Putin zdecyduje się „po Anschlussie” sięgnąć po Sudety”. Może się okazać, że dojdzie do jakiegoś konfliktu zbrojnego. To w dużym stopniu mogłoby zdezaktualizować powyżej zarysowane prognozy i pytania. Każdy taki ruch będzie przybliżał nas do nowej wersji „zimnej wojny” i może spowodować, że tempo i rozwój wydarzeń za nasza wschodnia granicą okażą się kolejnym zaskoczeniem. Pamiętać jednak należy, że każde użycie siły, nawet jeśli będzie pozornie wyglądało na kolejny sukces Rosji, de facto będzie kolejną porażką. Putin wepchnął Rosję na równię pochyłą, realnym interesem Rosji jest wmontowywanie się w „świat cywilizacji euroamerykańskiej”, zdolność do konkurowania z Chinami i islamem. Tego sama nie jest w stanie się podjąć.

Dlatego rolą świata zachodniego powinno być takie rozgrywanie „nowej zimnej wojny”, by nie zamykać drogi przed Rosją i Rosjanami. Drogę trzeba zamknąć przed Putinem i jego dyktatorskimi ambicjami imperatora. To zadanie na bardzo długie lata. Ale warto się strzec prymitywnej antyrosyjskości, warto odróżniać naród od jego carów.

Pisane między 12, a 19 marca 2014